poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Pingwinie lektury

W Światowy Dzień Pingwina dwie nasze ulubione książki o pingwinach właśnie :)


„Chłopiec i pingwin” to autorska książka Olivera Jeffersa opowiadająca o sile przyjaźni i potrzebie przynależności. 
Kiedy mały chłopiec znajduje przed drzwiami swego domu bardzo smutnego pingwina, ma wielką ochotę go zatrzymać. 


Z książek wyczytuje jednak, że miejsce tych zwierząt jest na Biegunie Południowym...



Chłopiec dzielnie mierzy się z zadaniem dostarczenia przyjaciela do odległej ojczyzny. Czy jednak na miejscu okaże się, że to właśnie uszczęśliwi pingwina? 


Metaforyczną opowieść, minimalistyczną w słowach, wspaniale budują piękne, przepełnione emocjami ilustracje.

***
„365 pingwinów” duetu Jean-Luc Fromental /Joӫlle Jolivet to z kolei zwariowana historia pewnej rodzinki, która 1 stycznia niespodziewanie otrzymuje przesyłkę, w której znajduje się pingwin i… zapowiedź, że pojawią się następne! 




Ostatecznie dom szczelnie wypełnia się 365 pingwinami (po jednym na każdy dzień roku), a życie jego mieszkańców wywraca się do góry nogami. 












Książka intryguje graficznie – oszczędną kolorystyką, kompozycją ilustracji, obecną acz nie dominującą konwencją komiksu. Oraz dużym formatem (27x36 cm), który zachęca by rozłożyć się z książką na dywanie i oddać skrupulatnemu liczeniu pingwinów.









Chłopiec i pingwin, Oliver Jeffers, tłum. Michał Rusinek, Wydawnictwo mam 2010, s. 32

365 pingwinów, Jean-Luc Fromental, Joӫlle Jolivet, tłum. Jarosław Wróbel, Tatarak 2014, s. 48




sobota, 23 kwietnia 2016

Wyjątkowe książkowe miejsca

W Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich chciałam pokazać Wam dwa wyjątkowe miejsca związane z książką, które zrobiły na mnie wielkie wrażenie: Miejska Biblioteka Publiczna w Sztokholmie i księgarnia The Strand w Nowym Jorku. Może je znacie, może byliście? Ja chętnie raz jeszcze bym je odwiedziła…




Do pierwszego z tych miejsc pewnie nigdy bym nie dotarła podczas krótkiej wizyty w Sztokholmie, gdyby nie życzliwi znajomi, którzy je przede mną odkryli. Byłam oczarowana ujmująco staroświeckim, ciepłym i bardzo oryginalnym wnętrzem biblioteki oraz niesłychaną liczbą znajdujących się tam książek (w ponad stu językach, także polskim). W pochmurny jesienny dzień mogłabym stamtąd nie wychodzić.

W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sztokholmie, 2011



Drugie miejsce było z kolei od początku moim „must seen” podczas pobytu w NY. The Strand to tętniąca życiem, zatłoczona księgarnia/antykwariat w sercu Wielkiego Jabłka, od podłogi po sufit wypełniona regałami ciasno poupychanych książek. Szczyci się tym, że ma na stanie 18 mil nowych, używanych i rzadkich książek. Miejsce kultowe, z klimatem.  Oferuje wspaniałe gadżety książkowe, szczególnie torby!

The Strand Bookstore, Nowy Jork 2014






piątek, 22 kwietnia 2016

W szkole, w trawie, na zabawie

Ilustracje Fiep Westendorp mają taką moc przyciągania, że chciałoby się mieć je wszędzie – w książkach leżących na nocnym stoliku, na ścianach jako plakaty, na kubkach z kawą w biurze i na bloczku z listą zakupów. 



Poniekąd jest to możliwe, bo wiele takich produktów jest dostępnych w oficjalnym sklepie internetowym, o tutaj. Ceny jednak nie zachęcają. Tymczasem więc trzeba się cieszyć tym, co się ma – a jest ku temu okazja, bo Dwie Siostry wydały właśnie słownik obrazkowy, wypełniony po brzegi pracami holenderskiej ilustratorki.  








Kiedy myślę o Fiep Westendorp, to widzę od razu Julka i Julkę. Przygody tej pary mieszkających po sąsiedzku pięciolatków były niegdyś ukochaną lekturą mojej córki. Bohaterów wymyśliła  co prawda Annie M.G. Schmidt, ale Fiep sprawiła, że taki a nie inny wizerunek tych dwojga został nam wdrukowany  w głowy.
Dlatego uśmiecham się, kiedy patrzę na okładkę „W domu, w dziczy, na ulicy”, bo właśnie nie kto inny jak Julek i Julka stoją tutaj na rękach i tylko czekają, aż dasz nura w ich świat. 




Wszystko to, co w książkach z ich przygodami było naszkicowane w czarno-białych ilustracjach, tutaj można zobaczyć w kolorze – całą codzienność i rytm życia, wszystkie te drugoplanowe postaci, przewijające się przez karty książki i miejsca – ogród, park, cyrk… A klimat retro tylko dodaje im uroku!



Oczywiście to tylko jedna z możliwości odbioru tej pozycji, która wychodzi daleko poza mały światek Julka i Julki. I rzecz jasna wcale nie trzeba znać ani lubić książki Annie M.G. Schmidt, aby z radością z tej pozycji korzystać, wędrując wspólnie z dzieckiem przez kolejne strony – od miasta, z jego zatłoczonymi ulicami, przez gospodarstwo rolne, dzicz pełną dzikich zwierząt, po znajomy las i plażę. Możemy też zrobić sobie wycieczkę po porach roku, albo wykorzystać tematycznie poszczególne rozkładówki: „ Na wakacjach”, „Zawody”, „Dobranoc”, „Zwierzęta domowe” albo „Świętowanie” itp.


Warto wspomnieć, że „W domu, w dziczy, na ulicy” to książka kartonowa, co jest jej dodatkowym atutem – może towarzyszyć dziecku od samego początku i już w niemowlęctwie znakomicie kształtować estetyczną wrażliwość.

Fiep Westendorp, W domu, w dziczy, na ulicy. Rozbrykany słownik obrazkowy, tłum. Jadwiga Jędryas, wyd. Dwie Siostry 2016, s. 50.


wtorek, 19 kwietnia 2016

Kuracjuszy pląsy i pąsy

Anegdoty sanatoryjne wszelkiej maści słyszał chyba każdy, ale prawdę mówiąc nie pomyślałabym, że mogą stać się one kanwą książki dla dzieci. 

Dorota Gellner postanowiła jednak podjąć właśnie ten temat i pośmiać się trochę z rozmaitych zachowań kuracjuszy, intensywnie przeżywających drugą (trzecią?) młodość. To nie pierwszy raz zresztą, kiedy ta autorka życzliwie żartuje z ludzkich przywar – wystarczy wspomnieć choćby wiersze z toników „Wścibscy”, „Czekoladki dla sąsiadki” czy „Roztrzepana sprzątaczka”. Ale przy lekturze „Sanatorium” dorośli śmieją się na równi z dziećmi, a może nawet bardziej.


Turnus rozpoczyna się oczywiście mitycznym wieczorkiem zapoznawczym. Gra muzyka, padają pierwsze nieśmiałe spojrzenia, pary wirują w tańcu, choć w kolanie strzyka, a w głowie się kręci. Wkrótce formują się podgrupy, budzą się sympatie i antypatie, i już wiadomo, kto będzie największym żigolakiem i gwiazdą turnusu. Aktorów tego przedstawienia mamy okazję poznać już na wyklejce.

 Jest więc tu pan Jan, elegancik i playboy, wiecznie nieszczęśliwa pani Kasia, filuterna pani Tosia, pan Staś, w którego gwałtownie wstąpił sportowy duch, pan Adam na diecie odchudzającej, przyciągany jednak niewidzialną siłą do kredensu ze słodkościami i wielu innych. W tym także oryginalni bohaterowie drugiego planu: Felis silvestris catus (kot domowy), rattus rattus (szczur), carcharodon carcharias (żarłacz biały) i pelophylax esculentus (żaba wodna).



Ich obecność na kartach książki jest dla małych czytelników dodatkową atrakcją, tym bardziej, że zwierzaki  nie stronią od ekstrawaganckich zachowań. Żaba moczy sobie więc nagniotki w basenie, rekin zażywa kąpieli w solance, a kot wykłóca się o zajęty leżak.


Świetne ilustracje Adama Pękalskiego współistnieją z wierszowanym tekstem Doroty Gellner na zasadzie pełnej równorzędności. Zabawne, karykaturalne, o intensywnej kolorystyce, z ciekawymi elementami kolażu tu, przykuwają wzrok, znakomicie oddając kipiący od emocji klimat turnusu w sanatorium „Zdrowa mina”. 

Sanatorium, Dorota Gellner, il. Adam Pękalski, wyd. Bajka 2015, s. 36.


sobota, 16 kwietnia 2016

Dygając przed babcią

Wszystko co oldskulowe przykuwa moją uwagę – bibeloty, wnętrza, ubrania, książki… I tym razem tak było. Przeglądając setki książek w sklepie Muzeum Narodowego w Warszawie, wydobyłam akurat właśnie tę opowieść.




„Podróże z Anną Marią” przenoszą czytelnika do Łodzi z końca XIX wieku. Ośmioletnia Anna Maria Herbst, narratorka książki, relacjonuje swoją codzienność wnuczki słynnego łódzkiego przemysłowca Karola Wilhelma Scheiblera. Dziewczynka opisuje więc Księży Młyn – część Łodzi, niegdyś prawdziwe miasto w mieście, w którym powstała  gigantyczna przędzalnia, osiedle mieszkaniowe dla robotników ze szkołą, strażą pożarną, gazownią, szpitalem i klubem fabrycznym. 


Anna oprowadza nas po pokojach pałacu, w którym mieszka z rodziną – na paluszkach wchodzimy do gabinetu taty, zerkamy do salonu lustrzanego, w którym rodzice Anny przyjmują gości, zachwycamy się wypielęgnowanym ogrodem i oranżerią.
Dziewczynka opisuje zwyczaje i zasady panujące w domu, jak na przykład dyganie przed babcią i całowanie jej w rękę, opowiada o lekcjach czytania, pisania i liczenia, zaprasza do obserwowania, jak rodzina spędza czas w salonie rodzinnym, gdzie gra się na fortepianie, śpiewa, haftuje i czyta na głos ciekawe książki. Anna wspomina też wakacyjne wyjazdy do Sopotu, długą jazdę pociągiem, zabawy z psem na plaży i zbieranie muszelek.



Z jednej strony opowieść  ta zawiera znane współczesnemu dziecku elementy: rodzina, wspólne posiłki, wyjazdy, ulubiona lalka, kochany pies, relacje z rodzeństwem itd., z drugiej strony pojawia się tu wiele obcych, zwłaszcza dla młodszego dziecka, słów, takich jak kamerdyner, kałamarz, suszka, miszkulancja, legumina, guwernantka, stangret, co z kolei sprawia, że rzeczywistość, o której opowiada Anna intryguje, zaciekawia, skłania do pytań.



Niezaprzeczalnym atutem książki są ilustracje Katarzyny Boguckiej, których charakterystyczna kreska  i zredukowana gama kolorystyczna zręcznie malują codzienność panny Herbst wraz z licznymi detalami: żyrandolem z figurą słonia, powozem zaprzężonym w dwa kare konie, sosjerką ozdobioną kwiatowym wzorem…  Zestawienie starych przedmiotów i dawnych miejsc ze współczesnym stylem ich zilustrowania dało estetycznie interesujący efekt.
A małych czytelników zachwycą zapewne zmywalne tatuaże dodane do książki!


Życie Anny Marii Herbst przerwała nagła choroba. Dziewczynka zmarła, mając 10 lat. Ale o tym nie ma mowy na kartach tej książeczki: tutaj Ania jest po prostu wesołą, ciekawą świata osóbką, która z rozbrajającą szczerością przyznaje: „kiedy tylko dorosnę, będę jadać same ciasta i lody!”.

Fot. Tomasz Stańczak/Agencja Gazeta

Imieniem Anny Marii Herbst został nazwany łódzki szpital dziecięcy, otworzony dzięki wsparciu finansowemu rodziców dziewczynki (po wojnie nadano mu imię Janusza Korczaka).

Wnętrza pałacu opisywanego przez Annę można obejrzeć, wybierając się do Muzeum Pałacu Herbsta (wt.–ndz., 11–17) w Łodzi, przy ulicy Przędzalnianej 7.



Podróże z Anną Marią, Dorota Barbelska, Magdalena Michalska-Szałacka, il. Katarzyna Bogucka, wyd. Muzeum Sztuki w Łodzi, 2015.  

wtorek, 12 kwietnia 2016

Subiektywny przegląd książkowych nowości /kwiecień 2016/

Co miesiąc zaprezentuję Wam pięć wydawniczych nowości, które postanowiłam „dodać do ulubionych”, czyli książki, które mnie szczególnie zaciekawiły, zachwyciły i którym warto będzie przyjrzeć się bliżej.

W kwietniu są to dwie książki francuskiej autorki Astrid Desbordes, kartonówka Doroty Gellner dla najmłodszych,  thriller autorstwa Kristiny Ohlsson dla młodszej młodzieży (!) oraz drugie polskie wydanie książki Marii Paar, okrzykniętej następczynią Astrid Lindgren.



Edzio. Przyjęcie w blasku księżyca,  Astrid Desbordes, il. Marc Boutavant, tłum. Jacek Mulczyk-Skarżyński, wyd. Wytwórnia, kwiecień 2016.


Pierwsza książka z serii „Edzio i przyjaciele”, której bohaterem jest wiewiórek mieszkający sobie spokojnie w dziupli na drzewie.  Rzadko wychodzi na zewnątrz, a czas spędza na zajęciach takich jak robienie kolorowych pomponów, przyrządzanie orzechowego dżemu i czytanie. Jest trochę samotny, ale zasadniczo zadowolony ze swojego życia. Jednak pewnego razu mieszkająca na tym samym drzewie sowa zaprasza go na przyjęcie, a Edzio decyduje się wziąć w nim udział i powalczyć z własną nieśmiałością. Charakterystyczne intensywne, nasycone ilustracje Marca Boutavanta polski czytelnik zna z jego autorskiej książki o podróżach misia Mukiego.




Miłość, Astrid Desbordes, il. Pauline Martin., wyd. Entliczek, kwiecień 2016.
Ta sama autorka, inne wydawnictwo. W tej książce francuska filozofka Astrid Desbordes porusza temat macierzyńskiej miłości. Pisze o tym w prosty, szczery sposób, poprzez wieczorną rozmowę małego chłopca z matką, która pokazuje mu, że kocha go bezwarunkowo, niezależnie od jego dobrego czy złego zachowania.










Myszka, Dorota Gellner, il. Dobrusia Rurańska, wyd. Bajka, kwiecień 2016.

Kartonowa książka dla najmłodszych z wierszowanym tekstem Doroty Gellner oraz ilustracjami młodej artystki, Dobrusi Rurańskiej. Lubię wiersze pani Gellner. Wspaniale się je czyta na głos, są rytmiczne i lekkie, a przesłanie tekstu zawsze jest spójne, bez sztucznego naciągania, byleby stworzyć rym. Postać myszki dzieci z pewnością pokochają, bo zachowuje się zupełnie jak one, gdy przyjdzie im się zmierzyć z różnorodnymi emocjami: „Gdy się myszka obraża /staje nosem do ściany/ i choć tego nie widać/ pyszczek ma nadąsany”.







Szklane dzieci; Srebrny chłopiec, Kristina Ohlsson, tłum. Anna Topczewska, wyd. Media Rodzina 2016.

Szwedzka autorka kryminałów i mistrzyni suspensu stworzyła trzytomową serię kryminałów/thrillerów dla dzieci już od 10 roku życia. No, ciekawe. Planuję przetestować na córce. Przyznam, że w przypadku tych książek moją uwagę przykuły okładki. Ale historia wydaje się warta poznania. Billie przeprowadza się z matką do jej rodzinnej miejscowości. Wynajmują dom, z którego w podejrzanym pośpiechu wyprowadzili się poprzedni lokatorzy. Wszędzie pełno starych bibelotów, dziwacznych pamiątek poprzednich właścicieli, z których najbardziej niepokojące są dwie szklane figurki – chłopca i dziewczynki. Wszystko wskazuje na to, że dom jest nawiedzony. Billie postanawia odkryć kryjącą się w nim tajemnicę…

Maria Paar, Gofrowe serce, tłum. Aneta W. Haldorsen, il. Heleen Brulot, wyd. Dwie Siostry, kwiecień 2016.

Pewnie kojarzycie Tonję z Grimmeldalen, charakterną dziewczynkę o bogatej wyobraźni i wielkim sercu jedyne dziecko mieszkające w górskiej dolinie. Autorka jej przygód, Maria Paar,  zadebiutowała w 2005 roku „Gofrowym sercem” którą to książkę wydała dwa lata później Nasza Księgarnia. Teraz pozycja ta wraca w wydaniu Dwóch Sióstr, i dobrze, bo z całą pewnością wyrośli jej nowi czytelnicy – fani Tonji i ogólnie, skandynawskiej literatury dla dzieci i młodzieży. „Gofrowe serce” to opowieść o przyjaźni między dziećmi z sąsiedztwa – Kręciołkiem i Leną – o ich radościach, smutkach, trudnych sprawach, z którymi muszą się zmierzyć. Wzruszająca i życiowa.





sobota, 9 kwietnia 2016

Pokraczna gromadka

Dwie dotychczas przetłumaczone na język polski książki Beatrice Alemagni mają ze sobą wiele wspólnego – ich bohaterami są ci, którzy czują się trochę inni, trochę gorsi, tacy, którzy słyszą, że straszne z nich dziwolągi. 


„Mojego ukochanego” wydała w 2006 roku Nasza Księgarnia. Nie mam pojęcia, ile razy czytałam na głos tę krótką historyjkę o stworzeniu „z sierścią psa, a głową świnki”, ale znam ją na pamięć. Mamy do niej z córką duży sentyment. Przez ostatnie lata wypatrywałyśmy niecierpliwie kolejnych tytułów Alemagni (włoska autorka ma na koncie 29 książek) – zwłaszcza cudnego „Lion in Paris” – ale długo, długo nie mogłyśmy się na nic doczekać. Aż wreszcie, pod koniec 2015 roku Dwie Siostry opublikowały „Pięciu Nieudanych”.



Bohaterem „Mojego ukochanego” jest stworek niepodobny do niczego. Nieustannie porównywany do innych stworzeń, próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, kim właściwie jest. A że niełatwo dokonać tego odkrycia, to zaczyna w nim kiełkować zwątpienie we własną wartość.



Pięciu nieudanych to też dziwolągi co się zowie: jeden ma cztery wielkie dziury w samym środku brzucha, drugi jest złożony na pół, trzeci sflaczały, czwarty stoi na głowie, a piąty to nawet szkoda gadać, bo jest felerny od stóp do głów! 


Jednak tej gromadce dziwacznych stworzeń daleko do zwątpienia w siebie. Cieszą się z własnej wyjątkowości i mają duży dystans do swoich wad i porażek. Nie tracą rezonu nawet wtedy, gdy niespodziewanie odwiedza ich Idealny i, oburzony brzydotą i nieudolnością, próbuje wmówić im, że są absolutnie do niczego. Nieudani dowodzą jednak, że wady można przekuć na zalety (Postawiony-Na-Głowie dostrzega to, czego nie widzą inni, a Dziurawy nigdy się nie złości, bo złość przelatuje przez niego na wylot…), a poza tym mają siebie, i to jest dla nich najważniejsze.



Ilustracje Beatrice Alemagni  to zazwyczaj kolaże, patchworki, celowo zdeformowane, kanciaste formy o zachwianej symetrii, przytłumione pastele, szarości z pojedynczymi plamami mocnego koloru.



Tutaj link do zapowiedzi książki – można pozachwycać się animowaną wersją materiału ilustracyjnego.

Zarówno „Mój ukochany”, jak i „Pięciu nieudanych” poruszają bardzo istotne sprawy w życiu dziecka (i każdego człowieka): potrzebę przynależności, miłości, realizowania siebie. Budują pewność siebie, delikatnie wskazują na właściwą hierarchię wartości, a przede wszystkim dają kojącą pewność, że prędzej czy później  znajdziemy na tym świecie własne miejsce, gdzie wraz z grupką bliskich nam osób stworzymy sobie dokładnie takie życie, jakie chcemy wieść.

Beatrice Alemagna, Mój ukochany, tyt. oryg. Mon amour, tłum. Natalia Gowin, wyd. Nasza Księgarnia 2006; Pięciu nieudanych, tyt. oryg. I cinque malfatti, tłum. Ewa Nicewicz-Staszowska, wyd. Dwie Siostry 2015.

środa, 6 kwietnia 2016

Tu czytam! Relacja z wystawy

Wiemy, że czytanie dzieciom jest ważne. Ale  czy mamy świadomość, że towarzyszący tekstowi obraz  ma w sobie równie wielką siłę? A ilustrator, projektant graficzny książki jest twórcą równorzędnym autorowi tekstu? – to fragment opisu wystawy „Tu czy tam? Współczesna polska ilustracja dla dzieci". Można ją oglądać (i aktywnie w niej uczestniczyć) w warszawskiej Zachęcie. Wczoraj w końcu udało mi się ją zobaczyć (a zęby ostrzyłam sobie na nią już w lutym)!

 

Nazwiska ilustratorów, których prace pokazano, mówią same za siebie:
Edgar Bąk, Maciek Blaźniak, Katarzyna Bogucka, Iwona Chmielewska, Agata Dudek, Emilia Dziubak, Małgorzata Gurowska, Monika Hanulak, Marta Ignerska, Agata Królak, Patryk Mogilnicki, Anna Niemierko, Ola Płocińska, Dawid Ryski

Wystawa nie jest duża (trzy sale), ale jej forma to rekompensuje. Nie przechodzimy bowiem po prostu z sali do sali – w każdej z nich zatrzymujemy się na długo i działamy, tworzymy, eksplorujemy…  Wszystko tu można sprawdzić, wszystkiego dotknąć. Ba! Można nawet malować po ścianach i to nie byle jak, bo dorysowując pisakiem własne elementy do ilustracji Agaty Królak, umieszczonych na czarnych tablicach wzdłuż ścian.


Otwierając kolejne okienka w rozstawionych w drugiej sali instalacjach, czytamy „Pierwsze urodziny prosiaczka” Aleksandry Woldańskiej-Płocińskiej, a patrząc przez otwory w kształcie oczu oglądamy ilustracje do… „Oczu” Iwony Chmielewskiej. 


Można też wejść w ilustrację – wślizgując się do tuby obklejonej od środka ilustracjami Agaty Dudek z „Tajemnicy malutkiej” albo obudzić z uśpienia orkiestrę symfoniczną z „Wszystko gra” Anny Czerwińskiej-Rydel i Marty Ignerskiej, dowolnie naciskając przyciski na pulpicie.


Trzecia sala oferuje cudowny relaks z książką – jest w czym wybierać, bo do oglądania i czytania udostępniono mnóstwo znakomitych tytułów wydanych w ostatnich latach. Tylko się wygodnie rozłożyć i zatopić w lekturze... Ale warto też obejrzeć wyświetlany film i podpatrzeć warsztat ilustratorów, obserwując, jak powstawały plakaty promujące wystawę.


Ciekawym dodatkiem do kupienia w kasie biletowej za 2 zł jest "Tu czy tam? Zeszyt zadań", który odkrywa przed dzieckiem tajniki powstawania książki i ilustracji. Dowiemy się więc, czym jest kapitałka, wyklejka i rozkładówka, po co książce numer ISBN i nota copyright, co robi tłumacz, a co redaktor, jakie techniki ilustracji i kroje pisma można spotkać w książkach, co się kryje za skrótowcem CMYK, czym jest gramatura papieru itp.



Wystawa „Tu czy tam?” trwa do 8 maja 2016 r. Dodam, że warto ją połączyć z inną pomysłową wystawą – „W muzeum wszystko wolno”– zorganizowaną przez dzieci i dla dzieci w Muzeum Narodowym w Warszawie. Można kupić łączone bilety na oba wydarzenia, w cenie 28 zł za pakiet dla dorosłego i 15 zł za pakiet dla dziecka.