sobota, 31 grudnia 2016
sobota, 24 grudnia 2016
Wigilia Małgorzaty
Dzisiaj Wigilia, i z tej okazji krótki wpis o książce „Wigilia Małgorzaty”. To bardzo szczególna i piękna pozycja, w zasadzie trudno powiedzieć, czy bardziej dla dzieci, czy dla dorosłych.
Pozornie prosta historia ukazuje starszą panią
samotnie spędzającą święta Bożego Narodzenia. Małgorzata ma dzieci i wnuki, ale
nie chce zawracać im głowy swoją osobą. Niech sobie odpoczywają!
Jest więc to samotność z wyboru, wewnętrzna zgoda na
wycofanie się z aktywności życiowej. Łatwo przychodzi, bo z biegiem lat „poza domem”
oznacza zagrożenie. Tyle niebezpieczeństw czyha za progiem! Dlatego, gdy nagle
rozlega się dzwonek do drzwi, Małgorzata wpada w panikę. Jeśli otworzy, na pewno
stanie się coś strasznego!
Dla młodszych czytelników „Wigilia Małgorzaty” to pogodna
historia o tym, że dobro przynosi dobro. Dla starszych to dodatkowo znacznie
bardziej dramatyczny, ukryty w oszczędnym tekście i wymownych ilustracjach
zapis walki z własnym, osuwającym się w niebyt „ja”, walki z czasem, który
zabiera najbliższych i wszystko, co kochane.
Pascal Blanchet opowiada ilustracjami to, czego nie
wyraziły słowa. Jego obrazy są dowcipne i melancholijne jednocześnie. Grają na
emocjach, fundują nam gulę w gardle i wypełniają głowę mieszanką wspomnień,
przebrzmiałych marzeń i nieaktualnych planów. Ale kierują też ku
teraźniejszości.
W tej książce jest wszystko to, co przywołujemy w czas
Bożego Narodzenia: tęsknota i nadzieja; człowiecza słabość i wewnętrzna siła, oraz
drobne ludzkie gesty dobroci, które nie pozwalają zgasnąć światłu.
Wigilia Małgorzaty,
India Desjardins, il. Pascal Blanchet, wyd. Dwie Siostry 2014.
Wiek: 10+
Wiek: 10+
I jeszcze jedna, ale bardzo ważna rzecz: życzenia świąteczne dla Was! Dziękuję za obecność tutaj na blogu i na fanpejdżu, za wszystkie komentarze i opinie. Spokojnych, dobrych Świąt i wspaniałych książek pod choinką!
piątek, 16 grudnia 2016
Subiektywny przegląd książkowych nowości /grudzień 2016/
Co miesiąc prezentuję Wam pięć wydawniczych nowości, które postanowiłam „dodać do ulubionych”, czyli książki, które mnie szczególnie zaciekawiły, zachwyciły i którym warto będzie przyjrzeć się bliżej.
Chyba już kiedyś
wspominałam, że uwielbiam książki o czasie. O jego upływie, o chwili, którą
próbujemy zatrzymać, o próbach kierowania czasem – tych fantastycznych,
baśniowych i tych zupełnie realnych. „Mój dziadek” jest opowieścią o relacji i
budowaniu bliskości między dziadkiem a wnuczkiem, ale bohaterem tej książki
jest także czas. Dziadek ma go pod dostatkiem – celebruje chwile spędzane z
wnuczkiem, delektuje się drobnymi przyjemnościami, oddaje sztuce pisania
listów… Nie można tego powiedzieć o jego sąsiedzie, który ledwie ma czas, by
rzucić pospieszne „dzień dobry”.
Zestawienie tych dwóch postaci bawi, ale i frapuje. Jak to z tym czasem
jest, że dwadzieścia cztery godziny podarowane nam każdej doby tak różnie gospodarujemy?
Przepiękny picturebook do oglądania, czytania i do refleksji.
Mój
dziadek, Catarina Sobral, wyd. Kocur Bury 2016
Wiek: 4+
Wiek: 4+
niedziela, 11 grudnia 2016
Lew w Paryżu
Beatrice Alemagna zauroczyła mnie swoją twórczością dziesięć lat temu. Właśnie wtedy, w 2006 roku, ukazał się „Un Lion à Paris” – moim zdaniem najpiękniejsza jak dotąd książka włoskiej autorki mieszkającej we francuskiej stolicy. Złożona z mistrzowsko skomponowanych obrazów zachwyca, oczarowuje, nie pozwala się od siebie oderwać. Nareszcie możemy cieszyć się nią także w polskim wydaniu!
Bohaterem opowieści jest
lew, któremu znudziło się spokojne życie na sawannie. Żądny przygód, postanawia
jechać do Paryża i tam znaleźć nowych przyjaciół, pracę i przygodę.
Początki życia w nowym miejscu nie są jednak łatwe. Miasto zdaje się wielkie, nieprzystępne i chłodne. Ludzie biegają, „trzymając pod pachą dziwaczne szable”, ale wcale lwa nie atakują – przeciwnie, w ogóle go nie zauważają. Wkrótce zwierz zaczyna odczuwać dotkliwą samotność. I kiedy jemu samemu, i nam, czytającym tę historię, wydaje się, że najlepiej zrobi, wracając na sawannę, lew zaczyna dostrzegać piękno miejsca, w którym się znalazł.
Początki życia w nowym miejscu nie są jednak łatwe. Miasto zdaje się wielkie, nieprzystępne i chłodne. Ludzie biegają, „trzymając pod pachą dziwaczne szable”, ale wcale lwa nie atakują – przeciwnie, w ogóle go nie zauważają. Wkrótce zwierz zaczyna odczuwać dotkliwą samotność. I kiedy jemu samemu, i nam, czytającym tę historię, wydaje się, że najlepiej zrobi, wracając na sawannę, lew zaczyna dostrzegać piękno miejsca, w którym się znalazł.
Rozdziawia z wrażenia
paszczę na widok industrialnej konstrukcji Centrum Pompidou, zachwyca go
mieniąca się słońcem Sekwana, dech w piersiach zapiera widok z wieży Eiffla i przypominająca
tartę z bitą śmietaną bazylika Sacré Cœur. Wkrótce lew odkrywa, że znalazł
swoje miejsce na ziemi – a dokładniej na cokole, na placu Denfert-Rochereau. Tam
właśnie można go dziś spotkać.
Pomnik „Lew Belfortu” Bartholdiego bardzo ponoć lubią paryżanie, ponieważ, jak sugeruje Beatrice Alemagna, odlany z brązu lew „wydaje się tak bardzo szczęśliwy na swoim miejscu”.
Piękny jest Paryż w tej
książce. Ciemne sylwetki drzew odbijające się w szaro-niebieskiej wodzie
Sekwany, pnące się ku górze schody Montmartre’u, szerokie Haussmanowskie
bulwary i ludzie przemykający z bagietkami pod pachą albo siedzący przy
kawiarnianych stolikach na ulicach.
Artystka tworzy ilustracyjne kolaże, łącząc
różne techniki: ołówek i kredki z gazetowymi wycinankami. Zachwyca ich
drobiazgowość i jednocześnie stylizowana na dziecięce rysunki kanciastość.
To wielowymiarowy,
wysublimowany portret miasta, które stało się dla artystki nowym domem. Opowiadając
historię lwa, Beatrice Alemagna sięga do własnej biografii, do powolnego
aklimatyzowania się w Paryżu po opuszczeniu rodzinnej Bolonii, do towarzyszącego
jej poczucia wyobcowania i niedopasowania. Są to zresztą stałe motywy, obecne w
większości jej książek (także w tych wydanych dotychczas w Polsce – „Mój
ukochany” i „Pięciu nieudanych”): wędrówka, zmiana, poszukiwanie swojego
miejsca, bratniej duszy, wreszcie własnej tożsamości. Jak stwierdziła autorka w
jednym z wywiadów: „Myślę, że w głębi duszy zawsze chcę opowiadać tę samą
historię: kruchej istoty, która znajduje w sobie wielką wewnętrzną siłę”.
Książka od dziesięciu lat
cieszy się wielką popularnością na całym świecie. We Francji właśnie ukazało
się jej drugie wydanie. W oryginale wydana była w formacie 28x38 cm i czytało
się ją w pionie. Wydawnictwo Tibum poszło krok dalej, publikując ją w formie
kart do teatrzyku Kamishibai. Ten teatr ilustracji wykorzystuje wywodzącą się z
Japonii technikę opowiadania za pomocą kart z obrazem i tekstem. Kartonowe
plansze umieszczane są w skrzynce, która jest oprawą dla ilustracji i sceną dla
rozgrywających się zdarzeń. Dzieci obserwują obraz, a dorosły czyta treść
książki umieszczoną na odwrocie karty.
Tym samym klasyczna lektura zyskuje
uroczysty charakter i zmienia się w interaktywny teatr, w którym dziecko może
komentować ilustracje, zadawać pytania, wchodzić w dialog z czytającym itd.
Metoda szczególnie przydatna dla większych grup dzieci – w przedszkolach, szkołach,
na lekcjach bibliotecznych (więcej tutaj). My bawiliśmy się książką bez skrzyneczki teatrzyku, ale z wykorzystaniem metody
(filmik poniżej) i oczywiście także klasycznie – siedząc na kanapie albo w
łóżku, czytając, oglądając ilustracje i analizując rozmaite ich szczegóły i
smaczki.
A teraz plansze są ozdobą mojego biurka, bo szkoda mi ich schować i
odłożyć na półkę :)
Lew w Paryżu, Beatrice
Alemagna, tłum. Dorota Vinet, Wydawnictwo Tibum, Katowice 2016.
Wiek: 3+
wtorek, 6 grudnia 2016
Gdzie jest Mikołaj?
Pewnie też macie ulubioną książkę mikołajkową albo bożonarodzeniową. Taką, którą znacie prawie na pamięć, czytacie po kilka razy w czasie świąt i jako pierwszą wyciągacie w grudniu do wspólnej lektury. „Gdzie jest Mikołaj?” to dla nas właśnie taka książka.
Wydana dziesięć lat temu,
w roku, w którym na świat przyszła moja
córka, najpierw była tylko obrazkową opowieścią, sympatycznymi mordkami
brązowych misiów, zielenią świątecznego drzewka. Potem opowieścią raczej niż czytanką.
Często wychodzącą w szczegółach daleko poza to, co oferował tekst.
To prosta historia: mały
miś niecierpliwie wypatruje przyjścia Mikołaja, szykuje mu ciasteczka i mleko,
martwi się, czy aby komin nie okaże się za ciasny dla pulchnego staruszka,
próbuje grzecznie leżeć w łóżku, ale nie może zasnąć, w końcu decyduje się
czuwać, aby zobaczyć, co też się wydarzy…
Ta ujmująca opowiastka o wielkim dziecięcym
oczekiwaniu jest bardzo uniwersalna – przejrzy się w niej każde dziecko
niemogące zasnąć w noc tuż przed przyjściem Świętego Mikołaja (obojętnie czy
będzie to 6, 24 czy 25 grudnia) i każdy rodzic, który próbuje niezauważenie
podłożyć świąteczne prezenty i po kryjomu zjeść ciasteczka przeznaczone dla Mikołaja,
nie robiąc przy tym zbędnego hałasu.
I to marzenie, żeby go
kiedyś zobaczyć! Choć raz doczekać tej pory, gdy zza okna dobiegnie dźwięk dzwoneczków,
a w blasku księżyca mignie brodata postać w czerwonym płaszczu.
„Gdzie jest Mikołaj?”, David
Bedford, il. Tim Warnes, tłum. Zuzanna Naczyńska, wyd. Egmont 2006
Wiek: 2+
piątek, 2 grudnia 2016
„Święta dzieci z dachów” i inne opowieści na czas adwentu
Wspaniale jest czekać na
coś radosnego. Odliczać dni, przekręcać kartki w kalendarzu. Albo w książce! Opowieści, które zostały utkane tak, by
uchylać rąbka tajemnicy codziennie, w każdym z 24 lub 25 rozdziałów aż do
wigilijnego finału, wychodzą naprzeciw tej celebracji, z której szczególnie
najmłodsi mają wielką frajdę.
Wydawnictwo „Zakamarki” już trzeci raz oferuje nam książkę
specjalnie przygotowaną na grudzień. Pierwsze było „Wierzcie w Mikołaja!”, następnie
„Prezent dla Cebulki”, w tym roku – „Święta dzieci z dachów”. Wszystkie pozycje mają ten sam oryginalny format
(25x27 cm) i materiałowy grzbiet w ciepłych ceglastych barwach, i tworzą bardzo
staranną serię wydawniczą – wysmakowaną graficznie, technicznie wysokojakościową,
przewidzianą na lata użytkowania.
Cechą wspólną tych opowieści jest czas, w jakim rozgrywają
się opisane w nich zdarzenia – jest to oczywiście okres przedświąteczny, z
zestawem znanych wszystkim akcesoriów, takich jak adwentowe świece, gwiazdy
betlejemskie, prezenty, choinka oraz oczywiście Mikołaj, na które przybycie
czekają wszystkie dzieci. W każdej z książek mocno wyczuwalna jest magia świąt –
wiara w to, że „wszystko może się zdarzyć”,
że marzenia się spełnią, a największe smutki odpłyną w końcu w dal. W
żadnym razie nie znajdziemy tu jednak taniego sentymentalizmu czy przejaskrawionej
świątecznej tandety. Jest za to wiele elementów szwedzkiej tradycji (Dzień
Świętej Łucji, szafranowe bułeczki, glogg, otwarte kupowanie sobie prezentów
pod choinkę), szczera, prosta uczuciowość,
dużo dobrego humoru. Wielka zasługa tłumaczki Agnieszki Stróżyk, że
książki tak lekko, płynnie i barwnie czyta się na głos. Wszystkie trzy
opowieści stawiają pytania dotyczące relacji między
rodzicami i dziećmi, przyjaźni, tolerancji, zawiści, poczucia niższości, wykluczenia,
odrzucenia przez grupę.
Książki różnią się natomiast klimatem. „Wierzcie w Mikołaja!”
jest w tym zestawieniu opowieścią zapewne najbardziej specyficzną, dla
niektórych nieco kontrowersyjną. Opowiada
o buncie Mikołaja, który postanowił ukarać ludzi za to, że coraz mniej w niego
wierzą i z premedytacją pozbawić ich świąt. Zaczynają
się więc dziać rzeczy dziwne i niepokojące. Gasną świeczki w adwentowych
świecznikach. Zawieszone w oknach gwiazdy betlejemskie nie chcą świecić. Z
adwentowych kalendarzy znikają wszystkie czekoladki, zamiast bombek w pudłach z
ozdobami ludzie znajdują piach, z choinek opadają wszystkie igły, a zamiast
Dzieciątka Jezus w żłóbku leży szkielecik. Pomysł na tę opowieść i oryginalna, chwilami
zaskakująca jego realizacja, w tym ilustracyjna, wymagają wprowadzenia ze strony dorosłego, co
może być dobrą okazją do dyskusji z dzieckiem o mikołajowym „wierzyć czy nie
wierzyć”. Książka wypełniona jest
po brzegi uszczypliwym humorem oraz trafnymi obserwacjami społecznymi z
ironiczną nutą: „Dorośli są jak chomiki. Nie przypuszczają, że istnieje coś
poza ich własną klatką”.
„Prezent dla Cebulki” to dla
odmiany taka lektura, dla której nie trzeba rezerwować grudniowego terminu. Jej
przesłanie jest tak uniwersalne, że będzie aktualne również w środku lata. Stig zwany Cebulką bardzo pragnie choć raz w życiu spotkać
ojca. Pielęgnuje w sobie marzenie, że kiedyś pojadą z mamą do Sztokholmu, gdzie
mężczyzna ponoć mieszka, i zostaną sobie przedstawieni. Wówczas dzieci w szkole
wreszcie przestaną patrzeć na Cebulkę z taką litością. Niestety mama
Stiga nie zna ojca swojego dziecka. To była przelotna znajomość, numer telefonu
wyrzuciła, a gdy się później okazało, że jest w ciąży, nie dokładała starań by go
odnaleźć. Cebulka musi skonfrontować się z tą wiedzą, z faktem, że prawdziwy
ojciec na zawsze pozostanie niewiadomą. Będzie też musiał dopuścić do siebie
myśl, że ojcem może być nie tylko ten, który spłodził. To niełatwy temat do
przemyśleń, ale atmosfera opowieści zachęca do rozmowy z małolatem. Pamiętam,
że te dwa lata temu, gdy ukazała się książka, długo rozważałyśmy z córką, jak
to jest, że oto dziecko nagle się pojawia, choć nikt nie wie, gdzie jest jego tata.
I co w ogóle kryje się pod hasłem “jestem ojcem”?
„Święta
dzieci z dachów” to nastrojowo zilustrowana, poetycka, metaforyczna opowieść o
sile nadziei. Klimatyczna i bardzo świąteczna. Łączy w sobie dwa zagadnienia poprzednich
książek: motyw zagrożonych świąt oraz poszukiwań rodzica-opiekuna. Z trzech
opisywanych tu tytułów zawiera najwięcej elementów bajkowych, magicznych i
atmosfery wróżkowo-elfowo-świątecznej.
Stella, Mago
i Issa uciekają z domu dziecka. Jadą pociągiem do Sztokholmu, wierząc że
wkrótce zabierze ich stamtąd ojciec Mago, który mieszka w Afryce i jest
właścicielem kopalni diamentów. Dziewczynka nieustannie pisze do niego listy, i
choć tata nigdy nie odpisuje, ona gorąco wierzy w jego przyjazd.
Stella i mały Issa nie łudzą się, że spotkają
kiedyś swoich rodziców, bo nikt nie wie, kim byli. Dzieci pragną jednak domu,
serdeczności, ludzkiego ciepła i świąt spędzonych w gronie bliskich osób. Tymczasem
na dworcu kolejowym spotykają tajemniczego starego żebraka, Niklassona, który nie
pamięta, kim właściwie jest. Wraz z tym spotkaniem Mago, Stella i Issa zostają
wciągnięci w zaczarowany bieg zdarzeń i spotykają na swej drodze wiele osobliwych
postaci, w tym tytułowe dzieci z dachów. Istoty to na wpół rzeczywiste, na wpół
odrealnione – cienie wyłaniające się zza dachowych kominów. Czy są to dzieci,
które tak jak nasi bohaterowie szukały bliskości, swojego miejsca, kogoś, kto
by je pokochał? Które co roku wiernie towarzyszyły Mikołajowi w jego pracy,
wciąż czekając? Jedno jest pewne: ich wspólnym celem jest ratowanie świąt i
sprawienie, by wszyscy otrzymali na czas bożonarodzeniowe prezenty. Również te,
o których marzą tylko po cichu, w największej tajemnicy.
Trzy książki, do których wraca się ze wzruszeniem i wielką przyjemnością.
Co roku albo tylko co któryś grudzień. Z coraz starszymi dziećmi i odmienną perspektywą,
z nowym spojrzeniem i większym bagażem doświadczeń. Wciąż jednak z tą samą
radością oczekiwania.
(2013) „Wierzcie w Mikołaja!”,
Lotta Olsson, il. Benjamin Chaud; (2014) „Prezent dla Cebulki”, Frida Nilsson,
il. Maria Nilsson Thore; (2016) “Święta dzieci z dachów”, Mårten Sandén, il.
Lina Bodén. Wszystkie książki w tłumaczeniu Agnieszki Stróżyk wydało w wymienionych
latach Wydawnictwo Zakamarki.
Wiek: 6+
Wiek: 6+
Źródło kolorowych ilustracji do książki "Święta dzieci z dachów": http://www.linaboden.se/
wtorek, 29 listopada 2016
Czerwony Kapturek (swoimi słowami)
Są takie momenty, gdy dziecko prosi: „Poczytaj mi…”, a ty akurat naprawdę, naprawdę nie masz ani chwili czasu. Co wtedy? Ano wtedy możesz na przykład odpowiedzieć: „To ty mi poczytaj!”. Dziecko się oburzy, wydmie usta i odburknie: „Ale ja nie umiem. Nie znam wszystkich liter”. A ty na to z szerokim uśmiechem: „Ale wcale nie musisz znać wszystkich liter. Litery do niczego tu nie będą potrzebne”. Dziecko zrobi wielkie oczy, ty zaś sięgniesz na półkę i zdejmiesz z niej „Czerwonego Kapturka” z serii „Swoimi słowami” i wręczysz dziecku. A potem wrócisz do przedświątecznych zajęć, jednocześnie zamieniając się w słuch.
Kiedy pierwszy raz
wzięłam tę książkę do rąk, poczułam lekką konsternację. Przekartkowałam,
przyjrzałam się bardzo „technicznym” ilustracjom i ogarnął mnie niepokój, czy
ja aby na pewno będę potrafiła wydobyć z tak przedstawionego „Czerwonego Kapturka” jakąś opowieść. Nie doceniłam jednak własnych dzieci, ich niebywałej
wyobraźni i zdolności kreacji.
Książka Soni Chaine i
Adriena Pichelina nie zawiera w zasadzie ani jednego słowa. „W zasadzie”, bo streszczenie
baśni zamieszczono na dołączonej zakładce, jest to jednak raczej rodzaj ściągi
dla dorosłych, którzy chcieliby przypomnieć sobie fabułę. Jest też instrukcja, w której krótko wyjaśniono, jak bawić się z
książką, oraz legenda, która przedstawia postaci i przedmioty występujące w
opowieści. Mamy więc tu Czerwonego Kapturka, mamę, babcię, wilka, myśliwego
oraz las, dom, łóżko i kamienie. Wszystkie postaci i przedmioty mają formę łatwo
dających się skojarzyć piktogramów: ludzie to trójkąty o różnej wielkości i
barwie, wilka reprezentują czarne nożyce, las to zielony kwadrat itd.
Te symboliczne postaci i
przedmioty znajdziemy na kolejnych
stronach, usytuowane w otwartej przestrzeni obrazu uproszczonego do minimum. Jest
więc na przykład czerwony trójkąt przemieszczający się po białej linii ścieżki
wśród jednolicie zielonego tła lasu. Na pomarańczową sylwetę domu nakłada się w
pozycji poziomej fioletowy trójkąt – to babcia leży w łóżku. Gdy wilk ją
pożera, czarne nożyce przybierają barwę fioletu.…
Dla ułatwienia legendę z piktogramami umieszczono także na zakładce z tasiemką, dzięki czemu można mieć ją zawsze na widoku. Opowiadać może dziecko,
dorosły, można też robić to wspólnie, z podziałem na role i dorzucaniem w
dowolnym momencie własnych pomysłów. Można podążać zgodnie z rytmem opowieści
przedstawionym w streszczeniu lub znanym sobie z którejkolwiek wersji baśni, albo
też całkowicie puścić wodze fantazji i stworzyć własną oryginalną wersję „Czerwonego
Kapturka”, która będzie tylko luźną adaptacją oryginału.
Moje dzieci wymyśliły wersję
historii, w której Czerwony Kapturek biegnie do lasu w pogoni za swoim udomowionym
pająkiem (!), który niespodzianie wyrwał się na wolność. Rozzłoszczone,
krzyczące dziecko w ogniście czerwonej czapce wzbudza przerażenie wilka
wałęsającego się przy leśnej ścieżce. Wilk bierze nogi za pas i pędzi schronić
się w domku babci. Zapach smakowitej potrawki, którą babcia właśnie sobie
przyrządziła wyzwala w nim jednak prawdziwie wilczy głód, w wyniku którego
pożera nie tylko potrawkę, ale i babcię! Lecz co to? Słychać pukanie do drzwi,
a w oknie miga ta straszna czerwona czapeczka! Zrozpaczony wilk wciska na łeb
czepek babci i wskakuje do jej łóżka…
Dawno się tak nie
śmiałam, jak przy wszystkich tych wersjach Czerwonego Kapturka, które powstały
dzięki zabawie z tą książką. Niech jej minimalizm Was nie odstraszy! Piktogramy
to klucz do opowieści, w których dziecko samo decyduje o scenerii, cechach
bohaterów, liczbie wątków, zwrotach akcji i przebiegu zdarzeń. Stając się
autorem własnej opowieści i prezentując ją odbiorcom, ćwiczy umiejętność
tworzenia logicznych związków przyczynowo-skutkowych, uczy się doboru słów
określających stany emocjonalne i sposoby reagowania, oraz łączenia ich w
spójną wypowiedź.
Pozycja dla szerokiego
grona odbiorców: od dzieci najmłodszych po te, które już same czytają, a mają
ochotę pobawić się konwencją baśni o Czerwonym Kapturku. Znakomita na wszystkie
te chwile, kiedy nie masz czasu lub możliwości, by poczytać dziecku, chociaż
jesteś obok (prasujesz, gotujesz, prowadzisz samochód…). To także oryginalna pomoc dla pedagogów, logopedów,
psychologów i wszystkich pracujących z dziećmi w przedszkolach, szkołach,
bibliotekach.
Sonia Chaine, il. Adrien
Pichelin, Czerwony Kapturek. Seria: Swoimi słowami, tłum. Magdalena
Wanielista, wyd. Entliczek 2016.
Wiek: 3+
Wiek: 3+
wtorek, 22 listopada 2016
Pax
Jako mała dziewczynka oglądałam z rodzicami polski serial pt. „Karino”. Losy tytułowego bohatera, pięknego ogiera odnoszącego liczne sukcesy, wzruszały mnie tak bardzo, że gdy tylko dochodziło do jakichś niepokojących zwrotów akcji, wybiegałam z pokoju i wracałam dopiero po chwili, nie mogąc znieść napięcia, które wzbudzał we mnie film. Te uczucia wróciły do mnie teraz, po latach, w trakcie lektury książki Sary Pennypacker.
Peter znalazł Paxa, gdy
ten był jeszcze oseskiem. Osierocone lisie szczenię bliskie głodowej
śmierci. Ojciec niechętnie zgodził się, by syn na jakiś czas zatrzymał zwierzę
w domu. Dni mijały, a chłopiec i lis uczyli się siebie. Wkrótce Peter wiedział,
co Pax lubi, a czego się boi, co sprawia, że lisek czuje się bezpiecznie, a co
wyzwala w nim instynkt obronny. Pax z kolei nauczył się rozpoznawać emocje człowieka,
wyczuwać jego nastrój, lęki, obawy. Chłopiec i lis stali się nierozłączni,
połączeni wyjątkową, szczególną więzią, jaka istnieje tylko pomiędzy prawdziwymi
przyjaciółmi. Każdy z nich najbardziej w świecie pragnął chronić drugiego.
Wkrótce jednak codziennością
zawładnęło mroczne widomo wojny. Ojciec Petera postanowił zaciągnąć się do
wojska, a Petera odesłać do dziadka. Bez lisa. Ten miał zostać wypuszczony na
wolność. Czy rzeczywiście jednak można ją nazwać wolnością, skoro Pax wcale jej
nie pamiętał i nie znał praw nią rządzących? Potrafił wylizać masło orzechowe
tak zręcznie, by głowa nie utknęła mu w słoiku, ale nie wiedział, jak zapolować
na mysz. Doglądany przez ludzi, nic nie wiedział o swoim naturalnym środowisku.
Ponura i wstrząsająca jest
scena, w której samochód ojca zatrzymuje się w lesie, i Peter musi okłamać
swojego lisiego przyjaciela, że przyjechali tu tylko po to, by się bawić… Pax
biegnie jak zawsze za rzuconą mu przez chłopca ulubioną zabawką, nie
podejrzewając, że „jego ludzie” w tym czasie pospiesznie wsiadają do auta i
odjeżdżają.
Ciężko uwierzyć w taką
zdradę. Lis nie wierzy. Czeka. Jest pewien, że jego chłopiec wróci.
A Peter? On też nie może uwierzyć, że podporządkował się ojcu w takim stopniu, że zostawił na pastwę losu ukochanego przyjaciela. Teraz obaj są dramatycznie samotni. Chłopiec – opuszczony przez ojca, zdany na łaskę obojętnego dziadka, z coraz bardziej mglistym wspomnieniem zmarłej matki. Lis – porzucony w obcym sobie środowisku, narażony na śmiertelnie groźne ataki drapieżników.
A Peter? On też nie może uwierzyć, że podporządkował się ojcu w takim stopniu, że zostawił na pastwę losu ukochanego przyjaciela. Teraz obaj są dramatycznie samotni. Chłopiec – opuszczony przez ojca, zdany na łaskę obojętnego dziadka, z coraz bardziej mglistym wspomnieniem zmarłej matki. Lis – porzucony w obcym sobie środowisku, narażony na śmiertelnie groźne ataki drapieżników.
Kiedy więc chłopiec decyduje,
że wraca po swego lisa, a następnie ucieka z domu dziadka, czytelnik nie jest zaskoczony.
To po prostu musiało się stać! Pojawia się jednak pytanie: co teraz? Miejsce w
lesie, w którym został Pax znajduje się 500 kilometrów od domu dziadka. Czy
dwunastolatek będzie w stanie dotrzeć tam względnie szybko, na dodatek nie
zwracając niczyjej uwagi? Nadzieja tli się małym płomyczkiem. W każdym razie do
momentu, gdy Peter łamie nogę…
„Pax” to powieść
drogi pełna wzruszeń, momentów zaskoczenia, silnych emocji, często trudnych do
uniesienia dla wrażliwego czytelnika. Nie dotyczą one wyłącznie relacji człowiek
– zwierzę. „Pax” to także opowieść o samotności, alienacji społecznej, o rozczarowaniu drugim człowiekiem i sobą samym, o trudach poznawania własnego prawdziwego
„ja” i wielkiej psychologicznej pracy nad wewnętrzną przemianą.
Wyjątkową postacią w
książce, wyrazistą i charyzmatyczną w mieszance swej siły i słabości, jest Vola:
żołnierz, stolarz, rzeźbiarka, nauczycielka… Kobieta, którą czynny udział w walkach
zbrojnych okaleczył nie tylko fizycznie, lecz przede wszystkim psychicznie. Przypadkowe
spotkanie Voli z Peterem zmieni wszystko w życiu obojga.
Fascynują opisy lisiego
świata – wielkiej bystrości, wrażliwości i wierności tych zwierząt, ich
rozlicznych umiejętności, skomplikowanych relacji między przedstawicielami
gatunku, silnych więzi rodzinnych. Podążając
za wszechwiedzącym narratorem, czytelnik może zajrzeć do lisiej głowy, zaobserwować jego reakcje i zrozumieć
je, czując się niemal tak, jakby sam był lisem.
Sara Pennypacker, autorka
kilkunastu lubianych i nagradzanych książek dla dzieci i młodzieży, umiejętnie,
płynnie (to także zasługa starannego tłumaczenia Doroty Dziewońskiej), z dużym wyczuciem
przeplata rozmaite wątki. Pozwala czytelnikowi równolegle śledzić losy obu
głównych bohaterów, w kolejnych rozdziałach naprzemiennie opisując poczynania raz Petera, raz Paxa. Jon Klassen uroczo
zaakcentował ową zmienność zarysem głowy chłopca lub lisa przy numerach
rozdziałów. Ten ceniony kanadyjski ilustrator (autor książek „Gdzie jest moja
czapeczka?” i „O! Kapelusz!”) z wyczuciem wzmocnił wydźwięk książki delikatnymi,
czarno-białymi ilustracjami i piękną
okładką w typowych dla siebie kolorach późnej jesieni.
Zdarzenia opisane w powieści
umiejscowiono w bliżej nieokreślonej rzeczywistości małego amerykańskiego miasteczka
zawieszonego w czasie. Ten zabieg pozwala traktować książkę jako uniwersalną opowieść o kondycji
współczesnego człowieka, a także jako poruszający portret walki toczonej między
dziką stroną ludzkiej natury a jej cywilizowanym, uspołecznionym obliczem.
Sara Pennypacker, Pax,
il. Jon Klassen, tłum. Dorota Dziewońska, wyd. IUVI 2016
Wiek: 8+
Wiek: 8+
Subskrybuj:
Posty (Atom)