W zamierzchłej przeszłości wczesnych lat 80. przestrzenne książki Vojtĕcha Kubašty robiły zawrotną karierę wśród dzieciaków z mojego pokolenia. W czasach gdy wiele książek miało siermiężne wydania na lichym, szarawym papierze, który często rozmywał kolory i szczegóły nawet najlepszych ilustracji tworzonych przez mistrzów, te „rozkładanki” – jak je wtedy nazywaliśmy – lśniły niekłamanym blaskiem. A do tego zawierały ruchome elementy! Widział kto wtedy takie cuda?
Przez wiele lat pielęgnowałam w pamięci wrażenia
z obcowania z tymi książkami. To było coś więcej niż czytanie i oglądanie
ilustracji – ja godzinami się nimi BAWIŁAM, wykorzystując każdą rozkładówkę jak
scenę teatralną. Pomiędzy papierowymi elementami ustawiałam małe figurki i
plastikowe zwierzęta i odgrywałam małe spektakle. Ciekawość, fascynacja,
zachwyt przeplatały się z wielkim szacunkiem i pietyzmem, z jakim traktowałam
moje egzemplarze. Niestety, książki zawieruszyły się gdzieś podczas
przeprowadzki i w późniejszych latach już tylko wspomnieniami wracałam do
ulubionych ilustracji. Czasem jeszcze mignęły mi te stare wydania na Allegro,
ale w tak wywindowanych cenach, że mogłam sobie co najwyżej powzdychać. Nie
tylko ja zresztą – na blogach i forach książkowych nie brakowało tęsknych
wpisów o książkach-rozkładankach – prawdziwych obiektach pożądania. I snuły się marzenia o wznowieniach tych
tytułów…
Nic więc dziwnego, że zelektryzowała mnie wiadomość,
że wydawnictwo Entliczek zdecydowało się ponownie, po ponad 30 latach, opublikować
książki Vojtĕcha Kubašty. Czekałam z niecierpliwością na te dwa tytuły, które
zapowiedziano w kolekcji „Retro”: „Czerwonego Kapturka” i „Jasia i Małgosię”.
I tak sobie rozmyślałam, jak też moje współcześnie chowane dzieci zareagują na publikacje w stylistyce z zeszłego wieku, w których blondowłose pacholęta w fartuszkach i chodakach przypominają bohaterów ze starego elementarza? Czy na młodych osobników korzystających na co dzień z tabletów i smartfonów zadziała czar starej rozkładanki?
I tak sobie rozmyślałam, jak też moje współcześnie chowane dzieci zareagują na publikacje w stylistyce z zeszłego wieku, w których blondowłose pacholęta w fartuszkach i chodakach przypominają bohaterów ze starego elementarza? Czy na młodych osobników korzystających na co dzień z tabletów i smartfonów zadziała czar starej rozkładanki?
Otóż działa. Ale nie od razu. Materiał trzeba
najpierw oswoić. Zaczęliśmy od przeglądania, kartka po kartce – jedna baśń,
potem druga. Zaczęliśmy czytać… przełom nastąpił w momencie, gdy syn odkrył, że
niektóre rozkładówki zawierają elementy, którymi można poruszać. W jednej
chwili wilk zaczął kłapać pyskiem i wydawać groźne dźwięki, czarownica pojawiła
się w oknie, kiwając palcem na Jasia i Małgosię, a spłoszony Czerwony Kapturek
wychylił się zza ramy łóżka babci.
To nie był pierwszy kontakt mojego młodszego dziecka z pop-upami – mamy w domu książki Jana Pieńkowskiego i Roberta Sabudy, architektów papieru, którzy współcześnie tworzą zapierające
dech w piersiach, wieloelementowe książki przestrzenne, nieco jednak zbyt
misterne dla czteroletnich rączek.
Tymczasem Kubašta w tych dwóch znanych baśniach oferuje
ilustrację przejrzystą, estetyczną, pełną ciepłych żywych kolorów, z prostymi w
obsłudze elementami konstrukcyjnymi i – co bardzo istotne – precyzyjnie dopasowaną
do narracji: „Nagle ktoś wyjrzał z okienka, potem drzwi się otworzyły i na
progu stanęła staruszka” (dziecko wysuwa kartonowy pasek i zła czarownica w przebraniu
dobrotliwej starowinki staje w progu). W tym przejawia się logika i precyzja umysłu
Vojtĕcha Kubašty, architekta z wykształcenia, od dziecka ujawniającego wybitnie
rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną. Artysta ten stworzył ponad 200 książek
przetłumaczonych na 40 języków, niestety z powodu czasów, w których tworzył,
jego talent nie mógł jaśnieć takim blaskiem, na jaki zasługiwał. Część książek
wydał anonimowo, m.in. te tworzone dla wytwórni Disneya: „Bambi”, „101
dalmatyńczyków”, „Księga dżungli”. Gdy
spojrzymy na okładki starych wydań, próżno się na nich doszukiwać nazwiska
twórcy. To dlatego z dzieciństwa pamiętamy „rozkładanki”, a nie „rozkładanki Kubašty”,
chociaż mówimy, że mamy na przykład „Alicję Sabudy”…
Prostota koncepcji i przemyślana kolejność
działań książek czeskiego artysty bardzo działają na dzieci, wciągając je w zabawę
w odgrywanie ról i mówienie/czytanie z podziałem na role. Trójwymiarowe
ilustracje pobudzają wyobraźnię i zachęcają do puszczenia wodzy fantazji: co
znajduje się na końcu tej ścieżki biegnącej coraz bardziej w las? Z jakiej
odległej polany przybiegła sarenka, zerkająca spomiędzy drzew?
Jestem przekonana, że kontakt z tymi książkami da
wielu bardzo różnym odbiorcom niekłamaną przyjemność. Najmłodszym zagwarantuje
inspirującą zabawę z wyobraźnią, nieco starszym – lekturę znanych baśni w nietuzinkowej
oprawie. Dorośli, którzy pamiętają rozkładanki Kubašty z czasów dzieciństwa odbędą
wspaniałą podróż sentymentalną i po latach znowu będą mogli cieszyć oczy
czarodziejskimi trójwymiarowymi ilustracjami.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że
wydania Entliczka mogą różnić się nieznacznie od tego, które zapamiętaliście z
dzieciństwa – istniały bowiem różne wersje pop-upów Kubašty, wielokrotnie wznawiane
w latach 60., 70., i 80., mniej lub bardziej rozbudowane, różniące się liczbą
stron, a nawet detalami ilustracji. Przykładowo w wersji „Czerwonego Kapturka” z
roku 1960 myśliwy jest młodym, gładko ogolonym mężczyzną, podczas gdy w wydaniu
Entliczka jest on zażywnym starszym panem z gęstą siwą brodą. Warto zajrzeć w internety
i dodatkowo pobawić się w „znajdź różnice” (i próby wiernego naśladownictwa...). Polecam
zajrzeć na przykład na blogi Ze starej skrzyni oraz Książki lat dziecinnych.
Vojtĕch Kubašta, Czerwony Kapturek, Jaś i
Małgosia, tłum. Marta Bręgiel-Pant, wyd. Entliczek 2017
Wiek: 3+
Nie miałam w swoich dziecinnych zbiorach akurat takich książeczek (nie pamiętam dokładnie) więc może jedna się pojawiła ale patrząc na te zdjęcia od razu przypomniało mi się dzieciństwo. Takie książeczki są interaktywne i chyba bardziej docierają do dziecka pobudzając jego wyobraźnię - przynajmniej tak mi się wydaję...
OdpowiedzUsuńTak właśnie jest - i dlatego tego typu książki się nie starzeją. Nadal bardzo przyciągają i zajmują dzieci, mimo potężnej konkurencji technologicznie zaawansowanych gadżetów :)
OdpowiedzUsuńJa miałam "Jasia i Małgosię", a mój brat "Latający kufer". Nie pamiętam, czy inne też były w domu, ale przypuszczam, że to prawdopodobne, bo uwielbialiśmy wszystko, co miało choć namiastkę interaktywności, a rodzice nigdy nie oszczędzali na książkach. Bardzo żałuję, że nie zachował się żaden z egzemplarzy tych książek, bo były cudowne.
OdpowiedzUsuńJa też żałuję tych moich, gdzieś zawieruszonych, egzemplarzy z dzieciństwa. Tych nowych wydań muszę bardziej pilnować, będą dla przyszłych pokoleń :)
Usuń