Wiesz, mamo, teraz, gdy gdzieś przeczytam albo usłyszę „słońce”, to automatycznie myślę: Kader. I widzę go, jak jedzie na tym swoim wózku przez niebo. Nie mogę się tego pozbyć… – stwierdziła moja córka kilka dni po tym, jak skończyłyśmy czytać „Pasztety, do boju!”
To
prawda, że wszyscy bohaterowie "Pasztetów" zapadają mocno w pamięć. Są
wyraziści, prawdziwi, przekonujący. Ludzie z krwi i kości, o których myślisz,
że mogliby zaraz wyłonić się zza rogu ulicy i wdać się z tobą w pogawędkę. Clémentine
Beauvais, młodej pisarce (ur. 1989), jednocześnie zajmującej się naukowo
literaturą dziecięcą, udało się stworzyć szczerą, niebanalną powieść
coming-of-age.
Z
tą książką jest jak z europejskim kinem: widzisz pierwsze kadry i już wiesz, że
to nie amerykańska produkcja. Powieść o nastolatkach, o pierwszym zauroczeniu,
o wychodzeniu ze skorupki, szukaniu własnego „ja”, o walce z hejterami, z
nękaniem, z wykluczeniem społecznym. Niby klasyczny zestaw rekwizytów. A
jednak… jak oryginalnie i błyskotliwie tu wykorzystanych!
Mireille
Laplanche mieszka we francuskim miasteczku Bourg-En-Bresse i już trzeci rok z
rzędu zostaje okrzyknięta Pasztetem w szkolnym konkursie na najbrzydszą
uczennicę. Kiepsko dla nastolatki, jednak Mirelle ma do całej sprawy
zaskakujący dystans, i to pomimo bliskiej niegdyś relacji z organizatorem konkursu. Głowę zaprzątają
jej inne problemy, jak na przykład ten, że nie zna własnego ojca, choć doskonale
wie, kim on jest: mężem prezydentki Francji, znanym i cenionym filozofem. Cóż z
tego, skoro nie odpowiada na listy… Lepiej
byłoby stanąć z nim twarzą w twarz, zawołać: „Hej, tu jestem, ja, twoja
córka!”, wtedy, gdy cały świat patrzy… na przykład w Święto Narodowe Francji.
Powstaje
więc plan, który nie jest tylko planem Mireille, lecz także pozostałych dwóch
konkursowych Pasztetów, czyli Hakimy i Astrid. Każda z nich ma swój własny
powód, by pojawić się w Paryżu na obchodach 14 lipca.
Drogę
do stolicy dziewczyny decydują się pokonać na rowerach – na przekór własnej
kondycji i wałeczkom tłuszczu. Mało tego – zszokowanym rodzicom oświadczają, że
na trasie będą sprzedawały… paszteciki. Jak się z siebie śmiać, to na całego.
Ponieważ
wszystkie są niepełnoletnie, dołącza do nich dwudziestosześcioletni brat
Hakimy, Kader, który porusza się na wózku (stracił nogi w działaniach wojennych).
Także on tą karkołomną wyprawą i obecnością w Pałacu Elizejskim chce coś
zademonstrować.
Wieść
o planach trzech pasztetów szybko roznosi się po okolicy, wybucha sensacją w
Internecie, a potem roznosi się narastającą falą popularności, która nie opuści
rowerowej ekipy aż do samego końca.
Jest
więc to powieść drogi, w czasie której, każdego dnia, dochodzi do małych i
dużych przewartościowań, odkryć, przemyśleń, starcia z fizjologią,
cielesnością, z emocjami, przekonaniami na własny temat, z obrazem własnej
osoby w oczach innych.
Wiele
tu zręcznie poprowadzonych wątków, z których młody czytelnik może wynieść
naprawdę wiele obserwacji i odniesień do własnej osoby. Mireille nie jest może
szczególnie sympatyczną bohaterką, ale jest prawdziwa. I mówi wprost o
rzeczach, które czają się w zakamarkach umysłów dojrzewających dziewcząt,
jeszcze niepewnych siebie, przestraszonych własną cielesnością, niewprawnych w
relacjach z płcią przeciwną.
Wszystkie
kompleksy, zazwyczaj obracane w żart i pokryte grubą warstwą ironii, wyłażą z
Mireille w jednej prostej sytuacji. Kiedy Kader przesuwa ręką po włosach dziewczyny,
ta myśli:
„nagle
sobie przypominam, że od dwóch dni nie myłam włosów, i z przerażeniem myślę o
łoju wżerającym mu się pod paznokcie”.
Kwintesencja młodzieńczych zmagań z własnym ciałem i z jakże wątłą jeszcze pewnością
siebie.
Jest
też w książce oczywiście szersze tło, nie mniej interesujące: sprawy dorosłych
– kariera, relacje z partnerem, z dziećmi, życiowe wybory; kwestie społeczne, a
nawet zarys geografii serów francuskich i innych regionalnych wyrobów, od
opisów których aż cieknie ślinka.
Na
koniec jeszcze jedna rzecz, o której trzeba wspomnieć: znakomite tłumaczenie.
Jestem pod wrażeniem pracy translatorskiej Bożeny Sęk (oczywiście wspieranej
przez zespół redaktorski). Żywy, bardzo aktualny młodzieżowy język, potoczne
współczesne wyrażenia, adekwatność odniesień dostosowana do rzeczywistości
polskiego czytelnika, świetnie oddany humor, lekkość całości – to wszystko
sprawia, że lektura jest wielką przyjemnością.
Na
blogu Alicji Szyguły „W Nieparyżu” tłumaczka tak odniosła się do swojej pracy:
„Przekład faktycznie był niełatwy, ale przez to ciekawy. Sporo kombinowania z
grami słownymi, najtrudniejszy jednak był język młodzieżowy: żeby współczesny,
lecz bez przesady, bo nastolatki wyczują przecież fałsz”.
Moja
córka fałszu nie wyczuła, wręcz przeciwnie. Ciągle wracamy w rozmowach do
różnych fragmentów książki i przyglądamy się im. Ona opowiada, ja słucham,
czasem odwrotnie. Alicja napisała, że dobrze byłoby, aby ta pozycja znalazła
się wśród lektur szkolnych, i ja się pod tym absolutnie podpisuję. Pasztety na
lekturę!
P.S.
We Francji książka została przeniesiona już na deski teatru, trwają prace nad
adaptacją filmową.
Kadr z adaptacji teatralnej "Pasztetów." |
Clementine
Beauvais, Pasztety, do boju!, tłum. Bożena Sęk, wyd. Dwie Siostry 2017
Wiek:
12+ (13+ według wydawcy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz