Na rynku książek dla dzieci nieustannie pojawiają się nowe pozycje, niektóre z nich bardzo nowatorskie w swym kształcie, znacząco odbiegającym od tego, co zwykliśmy uważać za książkę. Jest to odpowiedź na dużą konkurencję, ale też na zmieniające się potrzeby małych czytelników.
Gdy
sięgam do lektur z własnego dzieciństwa, także tego wczesnego, przedszkolnego i
porównuję je z tymi, po które sięgają teraz moje dzieci, widzę dwie podstawowe
zmiany: w długości tekstu i w komponencie graficznym. Ten drugi został znacząco
rozbudowany i ogromnie zyskał na różnorodności. Stało się to możliwe dzięki
nowym technologicznym rozwiązaniom warsztatu ilustratora i drukarza. Najmłodsi
mają więc dziś do dyspozycji książki z okienkami, z elementami przesuwanymi, z
nakładanymi foliami, książki-rozkładanki, misterne pop-upy, klasyczne leporella
oraz pomysłowe książki-układanki, zaskakujące swoją koncepcją na opowiedzenie
historii.
Taką
właśnie książką nie-książką jest „Puk, puk!”. Ta opowieść zaczyna się bardzo
prosto, lecz niepostrzeżenie rozwija się w wielowątkową przestrzenną historię z
mnogością bohaterów i wątków pobocznych.
Mała
dziewczynka wraca do domu i już w progu orientuje się, że gdzieś zapodział się
jej miś. Pyta o niego mamę, przekopuje kosz zabawkami w swoim pokoju… my tymczasem
widzimy, jak za oknem niedźwiadek uczepiony balonika wzlatuje właśnie ku niebu,
zupełnie jak pewien inny miś, który bardzo lubił miodek.
Dziewczynka
rozpoczyna poszukiwania swojego pluszaka, wędrując przez piętra kamienicy, w
której mieszka. Puka do wszystkich drzwi. „Puk, puk! Czy jest tam mój miś?” –
pyta sąsiadów. Z każdym otworzeniem drzwi otwierają się przed nią kolejne
światy współistniejące w jednym budynku: mieszkanie wypełnione po sufit
książkami albo surowe, minimalistyczne wnętrze, pokój, który zdaje się być
lasem i taki, który najwyraźniej cały jest jednym wielkim akwarium. Bardzo
różni są też ludzie, którzy je zamieszkują. Starsza pani pielęgnująca ogrody
pamięci, artystki rozwieszające swe prace na sznurze i staruszek, który
przebiera się za św. Mikołaja (a może nim jest?). Niektóre miejsca wzbudzają w
dziewczynce lęk, inne ją zachwycają, ale żadne nie odwodzi jej od celu: musi
znaleźć misia.
W
przeciwieństwie do Kasi z „Gałgankowego skarbu” Zbigniewa Lengrena, której
wszyscy gorliwie pomagają szukać zgubionej lalki (babcia, wujek, sąsiad,
listonosz, stróż Walenty…), bohaterki „Puk, puk!” nikt nie wspiera w misji
poszukiwawczej. Każdy skupiony jest na swoim fragmencie życia i nie każdy jest
zadowolony, że narusza się jego spokój. W swej wędrówce nasza bohaterka musi wykazać
się więc nie tylko samodzielnością, lecz także pewnością siebie i odwagą.
Tym
samym wędrówka okazuje się dla dziewczynki czymś więcej niż tylko poszukiwaniem
zgubionego misia. Pozwala jej odkryć
różne oblicza ludzkiej natury.
Eksperyment
z formą książki zastosowany przez młodą japońską graficzkę wzmacnia wymowę tej przygody.
Rozkładamy kolejne strony arkusza, razem z dziewczynką pukamy do drzwi (lub w
ścianę – jak w naszym przypadku) i zza jej pleców zaglądamy do odwiedzanych
wnętrz.
Ponieważ
tekstu jest tu niewiele, od czytelnika zależy, jaką historią wypełni opowieść. Poruszamy
się w ramach następujących po sobie zdarzeń, ale poszczególne odsłony stron
(kolejne mieszkanie, kolejne osoby) dają pole do popisu wyobraźni zarówno
dziecku, jak i dorosłemu.
Tutaj
nie ma klasycznego czytania, jest za to wspólny storytelling (z dowolnie prowadzonym wątkiem lub interpretacją)
i angażująca dziecko zabawa.
Kaori
Takahashi, Puk, puk!, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2017.
Wiek: 2+
Wiek: 2+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz