środa, 6 września 2017

Puk, puk!

Na rynku książek dla dzieci nieustannie pojawiają się nowe pozycje, niektóre z nich bardzo nowatorskie w swym kształcie, znacząco odbiegającym od tego, co zwykliśmy uważać za książkę. Jest to odpowiedź na dużą konkurencję, ale też na zmieniające się potrzeby małych czytelników.



Gdy sięgam do lektur z własnego dzieciństwa, także tego wczesnego, przedszkolnego i porównuję je z tymi, po które sięgają teraz moje dzieci, widzę dwie podstawowe zmiany: w długości tekstu i w komponencie graficznym. Ten drugi został znacząco rozbudowany i ogromnie zyskał na różnorodności. Stało się to możliwe dzięki nowym technologicznym rozwiązaniom warsztatu ilustratora i drukarza. Najmłodsi mają więc dziś do dyspozycji książki z okienkami, z elementami przesuwanymi, z nakładanymi foliami, książki-rozkładanki, misterne pop-upy, klasyczne leporella oraz pomysłowe książki-układanki, zaskakujące swoją koncepcją na opowiedzenie historii.




Taką właśnie książką nie-książką jest „Puk, puk!”. Ta opowieść zaczyna się bardzo prosto, lecz niepostrzeżenie rozwija się w wielowątkową przestrzenną historię z mnogością bohaterów i wątków pobocznych.
Mała dziewczynka wraca do domu i już w progu orientuje się, że gdzieś zapodział się jej miś. Pyta o niego mamę, przekopuje kosz zabawkami w swoim pokoju… my tymczasem widzimy, jak za oknem niedźwiadek uczepiony balonika wzlatuje właśnie ku niebu, zupełnie jak pewien inny miś, który bardzo lubił miodek.



Dziewczynka rozpoczyna poszukiwania swojego pluszaka, wędrując przez piętra kamienicy, w której mieszka. Puka do wszystkich drzwi. „Puk, puk! Czy jest tam mój miś?” – pyta sąsiadów. Z każdym otworzeniem drzwi otwierają się przed nią kolejne światy współistniejące w jednym budynku: mieszkanie wypełnione po sufit książkami albo surowe, minimalistyczne wnętrze, pokój, który zdaje się być lasem i taki, który najwyraźniej cały jest jednym wielkim akwarium. Bardzo różni są też ludzie, którzy je zamieszkują. Starsza pani pielęgnująca ogrody pamięci, artystki rozwieszające swe prace na sznurze i staruszek, który przebiera się za św. Mikołaja (a może nim jest?). Niektóre miejsca wzbudzają w dziewczynce lęk, inne ją zachwycają, ale żadne nie odwodzi jej od celu: musi znaleźć misia.



W przeciwieństwie do Kasi z „Gałgankowego skarbu” Zbigniewa Lengrena, której wszyscy gorliwie pomagają szukać zgubionej lalki (babcia, wujek, sąsiad, listonosz, stróż Walenty…), bohaterki „Puk, puk!” nikt nie wspiera w misji poszukiwawczej. Każdy skupiony jest na swoim fragmencie życia i nie każdy jest zadowolony, że narusza się jego spokój. W swej wędrówce nasza bohaterka musi wykazać się więc nie tylko samodzielnością, lecz także pewnością siebie i odwagą.
Tym samym wędrówka okazuje się dla dziewczynki czymś więcej niż tylko poszukiwaniem zgubionego misia. Pozwala jej odkryć  różne oblicza ludzkiej natury.



Eksperyment z formą książki zastosowany przez młodą japońską graficzkę wzmacnia wymowę tej przygody. Rozkładamy kolejne strony arkusza, razem z dziewczynką pukamy do drzwi (lub w ścianę – jak w naszym przypadku) i zza jej pleców zaglądamy do odwiedzanych wnętrz.
Ponieważ tekstu jest tu niewiele, od czytelnika zależy, jaką historią wypełni opowieść. Poruszamy się w ramach następujących po sobie zdarzeń, ale poszczególne odsłony stron (kolejne mieszkanie, kolejne osoby) dają pole do popisu wyobraźni zarówno dziecku, jak i dorosłemu.
Tutaj nie ma klasycznego czytania, jest za to wspólny storytelling  (z dowolnie prowadzonym wątkiem lub interpretacją) i angażująca dziecko zabawa.


Kaori Takahashi, Puk, puk!, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2017.
Wiek: 2+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz