piątek, 6 października 2017

Dachołazy

Była kiedyś piękna audycja muzyczna w radiowej „Trójce” – „Pod dachami Paryża”, prowadzona przez wspaniałą, zmarłą trzy lata temu Barbarę Podmiotko. Wieczorami dźwięki francuskiej chanson przenosiły mnie do miasta świateł  i wprawiały w na poły radosny, na poły nostalgiczny nastrój. Podobnie jest z książką Katherine Rundell. „Dachołazy” to po części obyczajowa, po części bajkowa opowieść z nocnym pejzażem Paryża w tle.

  


Sophie została znaleziona w futerale na wiolonczelę, dryfującym na falach kanału La Manche.  Miała zaledwie rok, statek, którym płynęła, zatonął, a wraz z nim wszelki ślad po bliskich dziewczynki. Szczęśliwie jej prawnym opiekunem został człowiek o wielkim sercu i niekonwencjonalnym umyśle. Charles Maxim był naukowcem, który, jak sam o sobie mawiał „znacznie lepiej zna się na książkach niż na ludziach”, pokochał jednak to osobiście ocalone dziecko jak własne i postanowił dołożyć wszelkich starań, by wychować je na szczęśliwą, mądrą i szlachetną istotę.


Tak też się stało, choć metody wychowawcze nieco oderwanego od rzeczywistości naukowca były mocno niekonwencjonalne.  Sophie miała tendencję do rozbijania zastawy stołowej, jadali więc z Charlesem na książkach, które zawsze były pod ręką i się nie tłukły. Ponieważ dziewczynkę nawiedzały wspomnienia o tonącym statku i odczuwała potrzebę wspinania się, byle wyżej, opiekun pozwalał jej spać na szafie, sam zaś kładł się na podłodze obok. Pozwalał jej też na chodzenie w niezupełnie czystych chłopięcych koszulach i spodniach zamiast spódnic, co w minionych czasach zakrawało na dziwactwo i ekstrawagancję. Nie miał też nic przeciwko, by Sophie wspinała się po drzewach i spacerowała po dachu. Lubiła po zapadnięciu zmroku siadać tam z wiolonczelą i grać, wpatrując się w nocne niebo.



Wszystkie te wywrotowe praktyki codziennego życia wzbudzały z roku na rok coraz większą odrazę w przedstawicielce Krajowego Urzędu Opiekuńczego wizytującej dom Charlesa i Sophie. Uznała za niedopuszczalne, by wchodząca w nastoletniość dziewczynka  zamiast katechizmu recytowała Szekspira, nie potrafiła przyrządzić posiłków na wykwintne przyjęcie i nie miała pojęcia o tym, że damskie bluzki zapinają się ze strony prawej na lewą. I tak w dniu dwunastych urodzin swej podopiecznej  Charles otrzymał urzędowe pismo, w którym poinformowano go lakonicznie, że z powodu „elementów wychowania absolutnie nieodpowiednich dla dziecka płci żeńskiej”,  dziewczynka zostanie mu odebrana i umieszczona w sierocińcu.

Los jednak ponownie uśmiechnął się do Sophie – w samym epicentrum dzikiej furii, w którą wpadła po przeczytaniu pisma, kiedy to rzucała się po pokoju, tupiąc, kopiąc i niszcząc przedmioty, łącznie z futerałem wiolonczeli, który ocalił jej życie – odkryła coś, co natychmiast kazało jej przestać przejmować się wyrokiem Krajowego Urzędu Opiekuńczego.
Trafiła na ślad matki! Matki, którą pamiętała jak przez mgłę, choć inni wmawiali jej, że to w ogóle niemożliwe. Matki, w której ocalenie wierzyła niezachwianie, mimo że wszyscy uparcie twierdzili, że wszystkie kobiety obecne na statku zginęły. Ale Sophie powtarzała uparcie: „Nigdy nie przekreślaj niemożliwego”.


Tak oto trafiamy wraz z bohaterami do Paryża, który Katherine Rundell opisuje jako miasto magiczne, wyjątkowe, takie, w którym spełniają się marzenia, nawet te z pozoru nierealne. Miasto „oświetlone błyskami i migotem”. Piękne jak jajko Fabergé. Ten zachwyt autorki nie umknie uwadze  wielbicieli francuskiej stolicy.



Paryż jest miastem kamienic i dachów ciągnących się po horyzont, a czy może być lepsze miejsce dla kogoś, kto kocha perspektywę ptaka, tak jak Sophie? Wkrótce dziewczynka poznaje grupę niebołazów – dzieci, które uciekły z sierocińca i teraz ukrywają się w trzewiach miasta przed ludzkimi spojrzeniami.  Wychodzą dopiero po zachodzie słońca, nigdy jednak nie stąpając po ziemi. Są dzikie i samowystarczalne. Zamiast nosić buty, stopy obwiązują piórami impregnowanymi w gołębim tłuszczu, pieką na kurkach pogodowych ptasie lub szczurze mięso i wiedzą, „które kominy przewrócą się następnej jesieni i które grzyby rynnowe można jeść”. Trochę przypominają dzieci z dachów z adwentowej opowieści Mårtena Sandéna, jednak w wersji bardziej mrocznej, frapującej, i z pewnością dla nieco starszych czytelników.

Wśród tych, których stopy od dawna nie stanęły na chodnikach są  tytułowe dachołazy, drzewiarki i żyjący na dworcu kolejowym gariers. Jedni są raczej nieszkodliwi, wręcz sympatyczni, inni bardzo niebezpieczni. Wszystkich cechuje spryt, odwaga, zwierzęca czujność i niebywała zwinność.  W kontakcie z nimi Sophie odkrywa, że dachy Paryża i życie wagabundy wydają jej się dziwnie znajome i bliskie, i nawet stara paryska sikorka zachowuje się tak, jakby rozpoznawała dziewczynkę.

Katherine Rundell na zmianę bawi i wzrusza swą opowieścią, serwując na tej samej tacy diametralnie różne emocje. Sprowokowany czytelnik spiera się więc w myślach sam ze sobą. Z jednej strony dziwny, okrutny i brudny świat dachołazów wzbudza w nim lęk, z drugiej imponuje mu autentyczność i duma samotnych buntowników.



Książkę czyta się świetnie, bo jest znakomita językowo (ukłony również w stronę tłumacza Tomasza Bieronia) – skrzy się inteligentnym dowcipem słownym i sytuacyjnym, dialogi są błyskotliwe i zgrabne, adekwatnie do kontekstu przechodząc od wyrafinowanych wypowiedzi do kolokwializmów. W tekście pojawia się wiele inspirujących refleksji i złotych myśli. Bez wątpienia Rundell – wykładowczyni Oxfordu – biegle posługuje się słowem pisanym. Doceniana i nagradzana (m.in. The Waterstones Children’s Book Prize) uważana jest za wschodzącą gwiazdę literatury młodzieżowej, choć pisze także dla dorosłych.

Ta młoda (rocznik 1987) autorka intryguje jednak nie tylko kunsztem pisarskim. Duże wrażenie zrobiła na mnie informacja, że Katherine Rundell wolne chwile spędza… wspinając się na dachy budynków i chodząc po linie! Potrafi to nawet zrobić w szpilkach! Po przeczytaniu  jej artykułu w „The New York Times” (Confessions of an Amateur Tightrope Walker) zrozumiałam, skąd czerpała inspirację i wiedzę do pisania „Dachołazów”. Przykładowo scena powitania paryskich ptaków przez Sophie idącą na linie rozpiętej między dwoma budynkami jest ukłonem w stronę wyczynu Philippe’a Petit, który w 1974 roku przeszedł po linie rozciągniętej pomiędzy nowojorskimi wieżami World Trade Center.
 
Na zdjęciu Katherine Rundell.  Fot. Andrew Crowley, The Telegraph

„Dachołazy” to powieść bez górnej granicy wiekowej. Potrzeba poznania własnej tożsamości, skonfrontowania się ze słabościami, budowania relacji opartych na zaufaniu i wierze w drugiego człowieka to tematy o uniwersalnej wymowie, z którymi czytelnik tej książki ma okazję się zmierzyć niezależnie od tego, w jakim punkcie życiowej drogi właśnie się znalazł.


Katherine Rundell, Dachołazy, tłum. Tomasz Bieroń, wyd. Poradnia K, Warszawa 2017.
Wiek: 9+

2 komentarze:

  1. Bardzo mnie zaciekawiłaś :-)
    Wypożyczę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy :) Książka jest świetna, czekam na inne tytuły po polsku tej autorki. Wkrótce ma się ukazać „Odkrywca”.

      Usuń