Okryty śniegiem las na okładce tchnie bardziej ciszą niż grozą, a ostrożnie stąpające w śniegu sylwetki ludzkie przywodzą na myśl długi spacer w późne zimowe popołudnie. Blask rozświetlający czubki drzew też nie zapowiada niczego niepokojącego i otwierając książkę, czytelnik wcale nie jest przygotowany na to, co spotka w środku. Prześlizgnięcie się po tekście blurba bynajmniej nie rozstrzyga sprawy.
Mnie
to cieszy. Lubię, jak książka zaskakuje, szczególnie gdy jest to powieść. Z
przyjemnością daję się porwać zdarzeniom, wciągnąć w grę. Doceniam, gdy do
ostatniej strony opowieść trzyma w napięciu i każe co i rusz snuć spekulacje. Do
chwili, gdy nie skończę całej książki, nie czytam żadnych recenzji, nie
zagłębiam się w cudze opinie, żeby nie natknąć się na żaden spoiler i nie
popsuć sobie zabawy.
Tak
też było i w tym przypadku – „Na krawędzi wszystkiego” leżało na moim biurku
już od jakiegoś czasu i kusiło obietnicą ciekawej lektury. W końcu nadszedł
dobry moment – dzień, w którym spadły pierwsze płatki śniegu, zapowiadające
zimę. Zrobiłam sobie w kubku czekoladę, siadłam w ulubionym fotelu i zaczęłam
czytać.
Siedemnastoletnia
Zoe – główna bohaterka książki – mieszka z mamą i młodszym bratem Jonahem w
małym amerykańskim miasteczku w stanie Montana. Rodzina próbuje podźwignąć się
z traumy po śmierci ojca, który zaginął podczas samotnej jaskiniowej wyprawy
eksploracyjnej. Najgorzej tragedię przeżywa Jonah – wrażliwiec cierpiący na
ADHD. Ośmioletni chłopiec ma okresy depresji i napady paniki, w czasie których
odmawia wyjścia poza próg domu. Nawet obecność kochających ludzi wokół nie
pomaga. Zoe z kolei nie może wybaczyć ojcu, że nie zabrał jej ze sobą na tę
ostatnią jaskiniową eskapadę – w minionych latach zawsze wędrowali razem, to on
rozbudził w niej pasję grotołaza. Dlaczego ten jeden raz zdecydował się pójść
sam?
Jeff
Giles bardzo interesująco kreśli sylwetki bohaterów książki, zarówno pierwszo-,
jak i drugoplanowych. Barwną postacią jest matka Zoe i Jonaha – nieco
zwariowana weganka, która ima się rozmaitych prac, byle tylko zarobić na
utrzymanie domu i swoich dzieciaków, które kocha ponad wszystko. Od samego
początku przypominała mi Mamuśkę ze szwedzkiej serii o przygodach Tsatsikiego –
tak samo wygadana, niedająca sobie w kaszę dmuchać, pomysłowa, szczera,
bezpośrednia i o wielkim sercu.
„Na
krawędzi wszystkiego” nie jest jednak zgrabną obyczajówką. Nie jest też
kryminałem, choć przez chwilę tak mi się zdawało. W pewnym momencie opisywane w
książce jezioro zaczyna jednak lśnić „jakby lód pokrywał nie wodę, lecz ogień”,
a po jego zamrożonej powierzchni porusza się dziwna postać – „sunie przez lód spokojnie, ale szybko jak
galopujący koń”. I to był moment, w którym dotarło do mnie, że mam w rękach
rzecz zdecydowanie ocierającą się o
fantasy.
Komnata w jaskinie w Montanie. Źródło: missoulian.com |
Sunącą
po lodzie postacią okazał się Iks, łowca dusz z podziemnego świata pełnego grzeszników,
zwanego Niziną. Iks został zmuszony do popełniania złych rzeczy, choć sam zły nigdy
nie był. Wręcz przeciwnie – choć to postać z piekła rodem (w sensie
dosłownym!), czytelnik szybko się przekonuje, ile dobra tkwi w tym dziwnym
osobniku. Dla Zoe to po prostu młody, przystojny, tajemniczy chłopak, w którym
niespodziewanie dla samej siebie się zakochuje. Z wzajemnością.
„O,
matko!” – pomyślałam. – Czytam „Zmierzch!”. A jednak i tym razem trop okazał
się fałszywy. „Nigdy nie wyśmiewaj się z mojej nieszczęśliwej nadprzyrodzonej
miłości” – mówi Zoe, i jestem skłonna jej posłuchać. Są z Iksem jak Eros i Psyche – rozdarci między
światem śmiertelnym i wiecznym, zderzający się z nieprzychylnością i wrogością
wobec relacji, którą za wszelką cenę pragną zbudować.
Dużo
w tej powieści brutalności, przemocy, cierpienia – i to za każdym razem
takiego, które szykuje na człowieka drugi człowiek. To symptomatyczne, że mimo
pierwiastka nadprzyrodzonego obecnego w książce, całe zło jest tak do cna
ludzkie, i wypływa z najpodlejszych ludzkich uczuć, z zawiści, głupoty, nienawiści,
upokorzenia, tchórzostwa.
Jeff Giles. Źródło: https://twitter.com/MrJeffGiles/media |
Dlaczego
mimo to uważam, że to lektura godna polecenia nastolatkowi? Bo mowa tu
wszystkim, co dla młodych ważne: o prawdziwej dziewczyńskiej przyjaźni, o
cienkiej granicy między przyjaźnią a flirtem między chłopakiem a dziewczyną, o
relacjach matka – córka, o poczuciu odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo, o
trudnych emocjach związanych ze stratą i żałobą.
Prawdziwość
książki w jakimś stopniu nawet mnie zaskoczyła, gdy sprawdziłam, że jest to debiut
powieściowy Jeffa Gilesa. Skąd ten niemłody już człowiek tak świetnie się
odnalazł w gatunku YA, po który najczęściej sięgają kilkunastoletnie dziewczyny?
Odpowiedź
przyszła wraz z informacją, że nim został pełnoetatowym pisarzem (ach, ta Ameryka,
napiszesz jedną książkę i już możesz odcinać kupony!), Giles przez lata
pracował jako dziennikarz, ostatnio jako zastępca redaktora naczelnego „Entertainment
Weekly”, skupiając się głównie na popkulturze i całym segmencie YA. Dobrze
odrobił tę lekcję! Czekam z dużą ciekawością na drugą część historii Zoe i
Iksa. Tak, zgadza się – w USA „The Brims of Darkness” już w lipcu przyszłego
roku!
Jeff
Giles, Na krawędzi wszystkiego, tłum. Marta Duda-Gryc, wyd. IUVI, Kraków 2017.
Wiek: 14+
Wiek: 14+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz