Kiedyś, gdy w rozmowie wspomniałam liceum, do którego chodziłam, usłyszałam: „Ach, do tego, które wygląda jak Hogwart?” Pomyślałam, że to całkiem trafne porównanie, choć sama mojego ogólniaka nigdy tak nie postrzegałam. Trudno się jednak dziwić – ukończyłam go dokładnie w roku premiery „Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego”.
Szkoła
średnia jest popularną sceną zdarzeń rozlicznych powieści młodzieżowych,
zarówno obyczajowych, jak i fantastycznych. W Wikipedii znaleźć można całą
kategorię „Novels set in schools”. Rola szkoły jest dla nastolatka szczególna –
to przecież nie tylko miejsce nauki, lecz także scena dla miłosnych komedii i
tragedii oraz laboratorium interakcji społecznych, w którym testuje się swoje
lęki, słabe i mocne strony.
Akademia
Ellinghama wykreowana przez Maureen Johnson jest wyrazistym centrum zdarzeń
opisanych w książce. Umiejscowiona na górzystych terenach stanu Vermont od
samych swych początków w roku 1936 przyjmowała tylko najwybitniejszych uczniów:
młodzież z pasjami, talentami, niecodziennymi poglądami na świat. Uchodziła za „nowego
typu szkołę, w której osoby wyjątkowe (…) mogą uczyć się we własnym tempie,
własnymi metodami i tak jak im odpowiada". Szkoła oferowała dwa lata nauki –
trzeci i czwarty rok liceum – realizowanej w indywidualnym programie
dostosowanym do ucznia, pod okiem wybitnych nauczycieli. Nauki, co warte podkreślenia,
całkowicie bezpłatnej. Albert Ellingham był jednym z najbogatszych obywateli
Stanów Zjednoczonych, filantropem, którego dzieło trwało i słynęło w całym
kraju, mimo że sam pomysłodawca od dawna nie żył.
Trzeba
jednak rzetelnie powiedzieć, że do rozgłosu wokół szkoły przyczyniły się nie
tylko jej wysoki poziom czy niesztampowa organizacja. Akademia Ellinghama już w
swych początkach zyskała mroczną sławę za sprawą dwóch tajemniczych morderstw i
zaginięcia. W kwietniu 1936 roku żona oraz córka właściciela szkoły wyjechały
na przejażdżkę. Dziecko nie odnalazło się nigdy, matka została wyłowiona z
jeziora jakiś czas później. Tego samego dnia życie straciła także jedna z
najzdolniejszych uczennic Akademii – jej zwłoki znaleziono w tunelu łączącym
budynek szkoły z domkiem położonym na wysepce usypanej na środku sztucznego
jeziora.
Jedynym
śladem po sprawcy był list, ułożony z liter wyciętych z gazet. List-zagadka,
łamigłówka, gra logiczna, której przez lata nikomu niestety nie udało się
rozwiązać. Jej autor, określający się mianem Nieodgadnionego, wciąż takim
pozostawał.
To
właśnie ta sprawa i jej konsekwencje przyciągnęły do Akademii Ellinghama młodą wielbicielkę
zagadek kryminalnych Stevie Bell. Nieco aspołeczna, wiecznie pogrążona w
rozmyślaniach dziewczyna, której największym marzeniem było stanąć nad
zwłokami, uczestniczyć bezpośrednio i od samego początku w dochodzeniu, nie
sądziła, że jej zgłoszenie zostanie w akademii zaakceptowane. A jednak tak się
stało.
„Choć
kochamy cię całym sercem, nasze ty dziwadełko, nie mamy bladego pojęcia,
dlaczego cię przyjmują do tej szkoły” – podsumowali tę decyzję rodzice. Stevie nigdy
nie miała z nimi wspólnego języka. Czuła, że ich rozczarowuje, że woleliby, by
była zwyczajną, roztrzepaną, głośną nastolatką, która umawia się na piżamowe
imprezy i kocha zakupy w galeriach handlowych. Tymczasem mieli córkę, która większość
czasu spędzała w słuchawkach na uszach, wpatrzona w monitor laptopa, właściwie
nie miała „analogowych” przyjaciół,
interesowała się morderstwami i cierpiała na regularne napady ataków
lękowych.
Jak
można się domyślić, nauka w Akademii Ellinghama była dla Stevie szansą na życiową
zmianę. Wśród sobie podobnych rówieśników, równie zakręconych, dziwnych,
interesujących się nietypowymi rzeczami, miała szansę poczuć się normalnie i
swobodnie. Jak u siebie. Tym właśnie miała stać się dla niej Akademia
Ellinghama. Drugim domem.
Jednak
Stevie, wyczulona na punkcie ludzi, bystra obserwatorka o analitycznym umyśle, już
na początku stwierdziła, że coś jest nie tak. W Akademii panowała dziwna
atmosfera, w powietrzu czuło się unoszącą tajemnicę, a relacje między
mieszkającymi tu uczniami wydawały się napięte i dziwne.
Chyba
nikt nie przypuszczał, że sprawy mogą zajść tak daleko, a Akademia Ellinghama znowu
trafi na czołówki gazet, i to bynajmniej nie z powodu wybitnych efektów
nauczania.
Szczerze
powiem, że nie znałam wcześniejszych książek Maureen Johnson, mimo że w Polsce
ukazało się ich już kilka (m.in. młodzieżówka „13 małych błękitnych kopert”), nie
miałam więc żadnych oczekiwań wobec tej powieści. Po prostu zasiadłam i
zaczęłam czytać. I niemal od razu wiedziałam, że będzie to jedna z tych
książek, które chce się przeczytać od razu do końca, żeby wiedzieć co, jak,
dlaczego, poznać rozwiązanie, zrozumieć. Ale nie ma lekko. „Nieodgadniony” to
dopiero pierwsza część trylogii – druga, zatytułowana „Vanishing Stair” ma się
ukazać w USA 22 stycznia 2019 roku. Trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość!
Co
sprawia, że książkę czyta się tak dobrze?
Po
pierwsze: bieg zdarzeń. Autorka zastosowała zabieg jednoczesnego prowadzenia
akcji współcześnie i w przeszłości. Czytelnik śledzi więc bieżące zdarzenia, a
jednocześnie cofa się do lat 30. XX w., co pozwala mu „osobiście” poznać sprawę.
Dokonuje się to nie tylko poprzez narrację, lecz także w lekturze raportów z
przesłuchań ówczesnych mieszkańców Akademii Ellinghama.
Po
drugie: bohaterowie. Są psychologicznie autentyczni, żywi i… bardzo dzisiejsi.
Książka w swej oryginalnej wersji została wydana w 2018 roku, zawiera się więc w
niej aktualny obraz współczesnych nastolatków, z całym ich upodobaniem do
technologii i mediów społecznościowych. Są więc tutaj gwiazdy YouTube’a i
seriali online, powieści w odcinkach publikowanych w sieci i prowadzonych na
Pintereście serwisów – młodzi ludzie nierozstający się ze swoimi telefonami i
słuchawkami. Jestem pewna, że nastoletni czytelnicy z łatwością
się z nimi utożsamią, tym bardziej, że bohaterowie pierwszoplanowi: Stevie,
Janelle, Nate, Dawid to barwne postaci, reprezentujące różnorodne typy
osobowości (bardzo uproszczając: wrażliwa lesbijka o technicznym umyśle,
zakompleksiony, nieśmiały humanista, gogusiowaty, ironizujący, pewny siebie
przystojniak itd. itp.).
Po
trzecie: język. Wartkie, dobrze poprowadzone dialogi, odpowiednio wyważona
porcja kolokwializmów i młodzieżowego żargonu, humor sytuacyjny, a do tego
krótkie, ale malownicze opisy vermonckiej jesieni – zwróciłam na nie uwagę, bo
miałam przyjemność być kiedyś w Vermont jesienią. Ta pora roku wygląda tam
właśnie tak wyjątkowo, jak to opisano w powieści: „szeleściło głośniej, drzewa
szumiały bardziej dramatycznie i znacznie mocniej wiało”. Urok tych opisów jest
z pewnością także dziełem tłumacza Pawła Łopatki, który zadbał o ujmujący liryczny
akcent tych fragmentów. Jednocześnie nie zapomniał o kwestiach praktycznych,
mianowicie o przypisach, których, muszę przyznać, bardzo mi we współczesnej
literaturze młodzieżowej brakuje (rozumiem, że dzisiaj wszystkie informacje można
sobie wyguglać, ale mimo wszystko…).
„Nieodgadniony”
to zręcznie napisany dreszczowiec, który wciągnie bez reszty zarówno
nastolatka, jak i dorosłego i nawet po odłożeniu na półkę nie pozwoli ucichnąć myślom,
wciąż uparcie podążającym niewyraźnym śladem mrocznej tajemnicy.
Spójrz,
zagadka, czas się bawić,
Użyć sznura, spluwę sprawić?
Ostre noże lśnią tak cudnie.
Trutka wolna, działa trudniej.
Użyć sznura, spluwę sprawić?
Ostre noże lśnią tak cudnie.
Trutka wolna, działa trudniej.
Jezioro Champlain. Fot. własna |
Wiek:
12+
Premiera książki: 23 maja 2018
Dziękuję bardzo za miłe słowa. Pozdrawiam, Paweł Łopatka
OdpowiedzUsuńPS Zachęcam Panią do lektury 'Znikającego stopnia'.
OdpowiedzUsuń