Pamiętam, że kiedyś, jeszcze jako nastolatka, wyczytałam gdzieś, że ziemniaki porozumiewają się między sobą i „krzyczą” podczas obierania. Od tamtej pory ta prozaiczna kuchenna czynność już nigdy nie była dla mnie tak całkiem niewinna.
To,
co napisałam powyżej, to trochę żart, a trochę nie. Ostatnio przeczytałam (tutaj) takie rewelacje: „Atakowana roślina reaguje. Kiedy
zjada ją zwierzę albo owad, jej układ odpornościowy w innych częściach także
staje się aktywny”. Według badań Simona Gilroya z Uniwersytetu
Wisconsin-Madison rośliny używają tych samych molekuł do sygnalizowania
zagrożenia, co zwierzęta w układzie nerwowym. Badacze odkryli to przypadkiem,
odcinając roślinie listek…
Nie
wiem, czy Madlena Szeliga dotarła do tych badań, czy też zainspirowało ją coś
zupełnie innego, ale z pewnością od jakiegoś czasu musiało jej krążyć po głowie
pytanie: „Co by było, gdyby rośliny czuły, że je obieramy, szatkujemy,
gotujemy, dusimy?”. Odpowiedź na tak postawione pytanie mogła być tyleż straszna,
co intrygująca, i podsunęła najwyraźniej taką mnogość wyobrażeń, że powstała
cała książka.
Znajdziemy
w niej dwadzieścia dramatycznych historii z ostatnich chwil życia różnych
warzyw i owoców, m.in. ziemniaków, buraków, cebuli, kalafiora, dyni, pomidorów,
jabłek, malin, banana, ananasa. Wszystkie kończą się tragicznie, każda jest
okrutna, bezlitosna, pełna mrożących krew w żyłach szczegółów i drobiazgowych,
makabrycznych opisów:
„Teraz
nóż ogromny. Najpierw wbity tam, gdzie gdyby głowy miały fryzury, byłby
przedziałek. Cała głowa na pół, prawa strona osobno, lewa strona osobno. Jakby
nigdy nie były jednym ciałem. I dalej na maleńkie kawałki szatkowano ich ciała.
Czy zabić to za mało dla człowieka? Dlaczego z ciała nic nie może pozostać?”
(Sprawa Kapusty. Ukiszona żywcem).
„Wziął
więc znów nóż, położył ją, oskórowaną, na blacie kuchennym, gdzie okruszki
soli, pieprzu i pikantnych przypraw podrażniały świeże rany, i wbił jej go w
samo serce. Było to ostre narzędzie i przebiło całe jej ciało na pół bez
problemu. Ciało Cebuli rozpadło się na dwie części, a potem, już tak osłabione,
na małe warstwy.
Umierała. W ostatnim przypływie naiwności chciała błagać człowieka o litość. Robiła wszystko, by sprawić, żeby płakał. Łzy lały się jednak z jego nieczułych oczu, ale nic nie zmieniały w jego kamiennym sercu” (Sprawa Cebuli. Kilka łez nic nie znaczy).
Umierała. W ostatnim przypływie naiwności chciała błagać człowieka o litość. Robiła wszystko, by sprawić, żeby płakał. Łzy lały się jednak z jego nieczułych oczu, ale nic nie zmieniały w jego kamiennym sercu” (Sprawa Cebuli. Kilka łez nic nie znaczy).
Warzywa
i owoce giną w rozmaity sposób: drylownica wyrywa im serca, ostrze miksera
ćwiartuje na kawałki, smażą się na gorącym tłuszczu, gotują we wrzątku, ich
wydrążone części są nadziewane innymi pokrojonymi warzywami, jak na przykład u
pieczarek. Niektóre zostają po prostu pożarte, jak jabłka albo młody groszek
cukrowy, który nawet nie zdążył dorosnąć:
„W
maleńkiej zielonej kołysce spało smacznie i spokojnie pięć malutkich Groszków.
Przytulały się do siebie tak mocno, że na każdym z ich policzków odciśnięty był
miły ślad brata lub siostry. Było ciepło i bardzo cicho. Wiatr lekko kołysał
ich do snu”.
Lecz
nadszedł człowiek i przyniósł śmierć:
„I
jeszcze brat. I jeszcze jedna siostra. A każdy z nich ma tę samą myśl przed
śmiercią: <<jestem taki mały, zęby takie duże, może uda się przeżyć,
przemknąć pomiędzy, może w jakiejś szparze uda się ukryć>>. Ale zęby są
zadziwiająco precyzyjne. Za każdym razem trafiają w sam środek jędrnego,
młodego ciała i miażdżą je w sekundę. Boli, ale najgorszy jest żal za życiem,
które już się nie wydarzy” (Sprawa Groszku. Zbrodnia w kołysce).
Choćby
na podstawie zacytowanych fragmentów można zaobserwować, że historie napisane
przez Szeligę uwydatniają brutalność, okrucieństwo i egoizm człowieka. Ukazują
go jako pana i władcę tego świata, kierującego się własnymi potrzebami i
wygodami, i w myśl tego decydującego o życiu i śmierci innych. Warzywa i owoce
próbują z nim walczyć – ananas chowa się pod twardym pancerzem, pokrzywy parzą,
ale człowiek jest sprytny – sięga po ostrzejsze narzędzia, skutecznie chroni
ręce gumowymi rękawicami. Gubi go dopiero bezmyślna brawura i sztubacka chęć
popisu, kiedy zakłada się, że zje w całości papryczkę chili i… traci
przytomność.
W
zakończeniu autorka przekonuje dziecięcego czytelnika, że „wszystko to jest
wielką bujdą”, ja jednak nie do końca chcę się z nią zgodzić. I nie jest to
krytyka, wręcz przeciwnie – próba potraktowania tych historii poważniej niż
jako zaskakującej warzywnej makabreski odczytywanej mrocznym głosem ku uciesze
rozemocjonowanej gawiedzi. Widzę w tej książce potencjał do rozmowy o człowieku
i jego dyktatorskich zapędach – może to być dyskusja bardzo szeroka i sięgająca
zdecydowanie do przykładów z historii najnowszej; to już zależy od wieku
dziecka.
Jest
to też okazja do ciekawej rozmowy o weganizmie, witarianizmie, frutarianizmie,
o jego zaletach i wadach, motywacjach, jakimi kierują się osoby wybierające
taką dietę, i szerzej o szacunku do świata roślin, o niemarnowaniu produktów
żywnościowych itp.
Osobną
jest natomiast kwestia makabrycznego ujęcia sytuacji warzyw oraz przedstawienia
jej za pomocą pełnych okrucieństwa opisów i bardzo sugestywnych ilustracji.
Książkę mistrzowsko zilustrowała Emilia Dziubak, której przedstawiać chyba nikomu
nie trzeba. Podejrzewam zresztą, że część osób kupi „Horror” właśnie ze względu na jej prace. Nie dziwi
mnie to, bo można go tak naprawdę potraktować jako wysmakowaną coffee table
book. Duży format, twarda oprawa, papier, na którym znakomicie, soczyście,
głęboko prezentują się wszystkie kolory i światłocienie (kto zna styl Emilii
Dziubak, wie, jakie to ważne). Widać, że w tej tematyce ilustratorka dobrze się
czuje – warzywa i zagadnienia kuchenne pojawiły się już choćby w debiutanckiej
„Gratce dla małego niejadka”. Tutaj jednak klimat jest mroczny, metaforyczny i
przywołuje na myśl genialny cykl o robakach mających ludzkie cechy – jeden z
pierwszych projektów ilustratorskich artystki, jeszcze z czasów studiów na ASP.
„Horror”
zdecydowanie nie jest książką dla każdego dziecka i może nawet nie dla każdego
nastolatka. W rozmowie z Sebastianem Frąckiewiczem (w książce „Ten łokieć źle
się zgina”, wyd. Czarne 2017) sama ilustratorka przyznała zresztą, że jest to
książka dość eksperymentalna, przeznaczona dla dorosłych.
Moja dwunastoletnia córka po przeczytaniu dwóch pierwszych historii odmówiła dalszej lektury, twierdząc, że „źle będzie się potem czuła, jedząc warzywa”. To tak jak ja z ziemniakami, o których wspomniałam na początku. Są jednak dzieci, które uwielbiają się bać. Najstraszliwsze historie wzbudzają ich entuzjazm i pozwalają przeżyć i wyrazić silne uczucia, i w ten sposób odreagować inne, trudniejsze emocje. I to jest w porządku, tylko rodzic czy opiekun musi o tym wiedzieć, musi dobrze znać dziecko. Sugeruję więc samemu uważnie zapoznać się z książką, a następnie podjąć decyzję, czy przeczytać ją także dziecku.
Moja dwunastoletnia córka po przeczytaniu dwóch pierwszych historii odmówiła dalszej lektury, twierdząc, że „źle będzie się potem czuła, jedząc warzywa”. To tak jak ja z ziemniakami, o których wspomniałam na początku. Są jednak dzieci, które uwielbiają się bać. Najstraszliwsze historie wzbudzają ich entuzjazm i pozwalają przeżyć i wyrazić silne uczucia, i w ten sposób odreagować inne, trudniejsze emocje. I to jest w porządku, tylko rodzic czy opiekun musi o tym wiedzieć, musi dobrze znać dziecko. Sugeruję więc samemu uważnie zapoznać się z książką, a następnie podjąć decyzję, czy przeczytać ją także dziecku.
A
wszystkim innym, szczególnie tym, którzy lubią opowieści grozy i klimat
jesiennych strachów wszelkiej maści, bardzo ten album polecam. Zaserwujcie
swoim gościom w halloweenową lub andrzejkową noc niepowtarzalny,
warzywno-owocowy dance makabre!
Madlena
Szeliga, Emilia Dziubak, Horror, wyd. Gereon 2018.
Wiek: 10+ (po decyzji rodziców)
Wiek: 10+ (po decyzji rodziców)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz