Mam kilkoro ulubionych
ilustratorów i ilustratorek, których prace potrafię oglądać po wielokroć, za
każdym razem nie mogąc się nasycić ich urokiem i różnorodnymi emocjami, które
ze sobą niosą. Jednym z tych ilustratorów jest kanadyjski artysta Sydney Smith.
Pisałam o nim tutaj pięć lat temu, pokazując Wam „Footpath Flowers”, książkę bez słów, stworzoną według pomysłu JonArno Lawsona, oszałamiająco zilustrowaną przez Sydney’a Smitha właśnie. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś odważy się wydać ten tytuł w Polsce – zapewniam Was, że chcielibyście go mieć na półce, niezależnie od tego w jakim wieku macie dzieci (i czy je w ogóle macie).
Pod koniec minionego roku, skrolując posty na Instagramie, odkryłam, że ktoś wypuścił na nasz rynek najnowszą – i pierwszą autorską – książkę Smitha, mianowicie „Samego w mieście”. Tym śmiałkiem okazało się stosunkowo nowe wydawnictwo Sto Stron, które zapewnia, że stawia „duży nacisk na stronę estetyczną i realizacyjną”. To prawda. „Sam w mieście” jest książką rzeczywiście przepięknie wydaną. Ma ciekawy pionowy prostokątny format, przykuwającą wzrok obwolutę, a pod nią czerwoną twardą okładkę z tłoczoną sylwetą chłopca – głównego bohatera. Książka jest szyta, dzięki czemu można rozłożyć ją idealnie płasko, nie gubiąc żadnego fragmentu ilustracji na rozkładówce.
Szkoda byłoby zgubić, bo w te akwarele i gwasze – ośnieżone, rozmyte kurzawą, owiane wiatrem zapadamy się jak w zamieć. Przed sobą mamy miasto (wyszperałam w internecie, że jego pierwowzorem było Ontario) – zatłoczone, głośne, budzące strach. Szczególnie w kimś małym, kto się znalazł tu sam. Wielkie miasto nie jest przyjazne małym, samotnym istotom – „Trąbią taksówki, wyją nadciągające znienacka syreny”. Widzimy (i niemal słyszymy) to wszystko, przemierzając wraz z kilkuletnim chłopcem gwarne ulice. Początkowo skupiamy się na okolicy – przechodniach, sznurach aut, odbiciach ludzkich sylwetek w kałuży, wydłużonych popołudniowych cieniach kładących się na chodniku, ale w pewnym momencie zaczynamy zastanawiać się, co właściwie robi nasz bohater. Skąd i dokąd idzie, jaki ma cel? Im dłużej się przyglądamy, tym wyrazistsze staje się dla nas, że tu wcale nie o chłopca chodzi, czy może raczej – nie on jest tutaj najważniejszy. Nagle zauważamy różowe kartki, które chłopiec przykleja na budynkach i drzewach. I odkrywamy, że nie jest on jedynym małym, który jest teraz sam w mieście.
Wspaniałe jest to, że Sydney Smith nie kładzie wszystkiego czytelnikowi na tacy, a zamiast tego pozwala mu krążyć wraz z bohaterem książki po mieście, poczuć jego ogrom i przestrzeń, odkryć różne jego zakamarki, kryjówki, szczególne miejsca.
W wędrówce przez miasto chłopiec dźwiga na plecach bagaż emocji: lęk, smutek, żal, ale także okruchy nadziei, które nie pozwalają mu się poddać. Tę drogę musi przebyć samotnie, ale na jej końcu czeka na niego troskliwa matka, jak u Sendaka w „Tam, gdzie żyją dzikie stwory”, nie pozostaje więc sam ze swoimi uczuciami, towarzyszy mu kochający dorosły, wspierający go w działaniu.
„Sam w mieście” to picturebook
o miłości, oddaniu, trosce, o utracie, ale też nadziei, która daje odwagę do działania.
Sydney Smith, Sam w
mieście, tłum. Wojciech Szot, wyd. Sto Stron, Warszawa 2020.
Wiek: 4+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz